Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Wierzę, że mi się uda

08.09.2020 08:48:59

Podziel się

Po raz pierwszy od 100 lat w gabinecie rektora Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu urzędować będzie kobieta. Polonistka, niewysoka blondynka, rzadko miewa zły humor, raczej łagodzi konflikty niż je zaostrza. Lubi podróże, te dalekie, jak do Indii czy na Spitsbergen. O tym, co jest ważniejsze: bycie pierwszą kobietą rektorem UAM czy możliwość kierowania ukochanym uniwersytetem, rozmawiamy z prof. Bogumiłą Kaniewską.

ROZMAWIA: Małgorzata Rybczyńska
ZDJĘCIA: Adrian Wykrota, Monika Sidorowska

Zacznijmy od tego, jak się do Pani zwracać: pani rektor, rektorka czy rektora – jak chce większość kobiet cieszących się z Pani wyboru w mediach społecznościowych?

Prof. Bogumiła Kaniewska: Większość chyba jednak jest za rektorką, biorąc pod uwagę tę grupę, która w ogóle jest za tym, aby używać formy żeńskiej. Bo jest też duża część osób, które uważają, że powinnam być panią rektor, a nawet rektorem. Jeśli chodzi o mnie, to sympatię rozkładam właśnie pomiędzy tymi dwoma środkowymi określeniami: rektorka i pani rektor. Czyli forma żeńska, ale nie budząca tak dużych kontrowersji, jak rektora, forma na pewno fleksyjnie poprawna, ale obca naszemu językowi. Nie mówimy przecież lekara czy nauczyciela.

Ale na UAM są już panie kierujące wydziałami, które każą tytułować się dziekana.

Tak, rzeczywiście. Jeśli chodzi o używanie feminatywów, to jesteśmy teraz w okresie przejściowym. Rada Języka Polskiego uznała obie formy za poprawne, czyli dziekanka i dziekana, rektorka i rektora. Zobaczymy, które przyzwyczajenie językowe zwycięży.

Spodziewała się Pani, że jej wybór wywoła taką euforię?

Nie, nie spodziewałam się. Wiedziałam, że na UAM jest spore grono pracowników, którzy mi kibicują, ale takiego ogromnego zainteresowania i dowodów sympatii, także od osób spoza uczelni, się nie spodziewałam. Dostałam mnóstwo gratulacji od nieznajomych, szczególnie kobiet. Napisała do mnie na przykład 94-letnia pani, która studiowała w 1945 roku polonistykę na naszej uczelni, ciesząc się, że po 100 latach rektorem została kobieta i to polonistka. To naprawdę wzruszające historie.

Pamięta Pani moment, kiedy pierwszy raz pomyślała – spróbuję powalczyć o fotel rektora? Łatwo było podjąć decyzję?

Taka decyzja nigdy nie jest łatwa. Miałam być pierwszą kobietą na stanowisku rektora, ale ważne było przecież to, czy rysuje się przede mną realna szansa wygranej. Właśnie wtedy, kiedy zorientowałam się, że jest grupa ludzi, którzy mi kibicują, którzy podpowiadali...

Podpowiadali „bądź pierwszą kobietą” czy „nadajesz się, dasz radę”?

I tak, i tak. Powinnaś zostać i czas już na kobietę.

W programie wyborczym jednak nie pojawiło się hasło „czas na kobietę”.

Całkowicie świadomie. Kiedy zaczęłam pisać program, pomyślałam sobie, że muszę powiedzieć, dlaczego startuję, co mam do zaproponowania oraz skąd biorę przekonanie, że się nadaję i dam sobie radę. Naturalne wydawało się hasło – pierwsza kobieta rektorem UAM. Zadałam sobie jednak pytanie, czy to jest rzeczywiście powód, dla którego właśnie ja miałabym zostać zwyciężczynią tych wyborów. Stwierdziłam, że to za mało. Muszę też dodać, że nigdy nie byłam zwolenniczką parytetów, czyli wszędzie tyle samo kobiet co mężczyzn. Zawsze uważałam, że przede wszystkim liczą się kompetencje. I dlatego jako osoba, która zbytnio nie ceni parytetów, stwierdziłam, że moje hasło musi być inne, pokazać mój sposób myślenia o uniwersytecie.

Jest Pani przekonana, że głosowano na Pani program, a nie na pierwszą kobietę w stuletniej historii UAM?

Tak, mam takie odczucie. Na szczęście takie mam (śmiech).

Jest Pani polonistką – tytuł profesorski związany jest z prozą Wiesława Myśliwskiego – ale też tłumaczką „Alicji w krainie czarów”. Skąd taki rozrzut zainteresowań?

Pierwszym impulsem do wzięcia się za tłumaczenia była po prostu chęć zdobycia dodatkowych środków w domowym budżecie. Chciałam jednak robić coś, co mi sprawia przyjemność. Najlepiej tłumaczyło mi się właśnie książki dla dzieci. Potem, kiedy już wiele napisałam na temat literatury współczesnej i teorii powieści, zaczęłam odkrywać literaturę dla dzieci jako przedmiot badań. I choć teraz mam mniej czasu na pracę naukową, to właśnie tym się zajmuję.

Książki to Pani hobby?

Tak mówię, kiedy jestem o hobby pytana, bo nie umiem wskazać niczego innego, co mogłabym tak nazwać (śmiech). W moim przypadku książki to coś więcej, to moja praca, mój odpoczynek, całe moje życie. Tak było od zawsze. Kocham te papierowe książki, ale korzystam też z czytnika, czyli ebooków.

Coś jednak Pani zbiera. Na wielu zdjęciach po wyborze pojawiła się Pani z maskotką – lalką w czerwonym płaszczyku.

Nazwałam ją Rektorka. Dostałam ją tuż po ogłoszeniu wyników wyborów od prof. Zbigniewa Pilarczyka, mojego poprzednika na stanowisku prorektora ds. studenckich UAM. Wręczając prezentowe pudełko, Zbyszek poprosił, abym je od razu otworzyła. W środku była właśnie Rektorka, stojąca obok drewnianej ławeczki, własnoręcznie wykonana przez profesora. Kiedy rozpakowałam prezent, usłyszałam: „Na spiżową ławeczkę będziesz jeszcze musiała zasłużyć, ale drewnianą przynoszę Ci już teraz”. Ten podarunek mnie niezmiernie rozczulił, bo oznaczał, że nie tylko ja wierzyłam w swoje zwycięstwo: na wykonanie tej lalki profesor musiał poświęcić wiele czasu.

To nie jedyna lalka w Pani kolekcji, która stoi na półce w gabinecie, choć tam większość figurek jest pluszowych.

Tak, moja kolekcja powstała trochę przez przypadek. Kiedy jeden z moich kolegów – prorektorów wyjeżdżał do czeskiego Jiczina, zażartowałam – to przywieź mi Rumcajsa. Znalazł go i rzeczywiście przywiózł. Siedział samotny na półce, więc przywiozłam mu do towarzystwa Misia Paddingtona i jeszcze jakiegoś pluszaka. Kiedy odwiedzające mnie osoby to zauważyły, zaczęły wspomagać moje zbieractwo. Dostałam pięknego Bolka i Lolka, Misia Uszatka i... tak to poszło. Ostatnio dostałam Czeburaszka, znanego jako Kiwaczek, z radzieckiej kreskówki dla dzieci.

Poznanianka, od 40 lat związana z UAM – lubi Pani swoje miasto? Może w innym naukowa kariera potoczyłaby się inaczej?

Bardzo lubię Poznań. Jako licealistka i studentka bardzo dużo spacerowałam po mieście, znałam je o wiele lepiej niż teraz. Staram się wrócić do chodzenia i jak tylko mam trochę czasu, to np. do domu na Rataje wracam piechotą. Nigdy nie miałam potrzeby wyrwania się z tego miasta. Choć jakieś propozycje się pojawiły, jednak nie były na tyle atrakcyjne, abym opuściła Poznań.

Mówi Pani o sobie: ambitna, dobra mediatorka, organizatorka z menedżerskim doświadczeniem, lubi ludzi, jednym słowem życiowa optymistka. Czy to są cechy, które pomogą w zarządzaniu uniwersytetem?

Mam już tyle lat, że pewne rzeczy o sobie wiem. Jak to, że dobrze radzę sobie z łagodzeniem konfliktów, co jest bardzo ważne w zarządzaniu zespołem ludzkim. W końcu zarządzanie uniwersytetem jest tak naprawdę zarządzaniem ludźmi. Mamy fachowców od wielu spraw: finansów, inwestycji, a na najwyższym szczeblu musi być decyzyjność, korelowanie różnych kwestii i bardzo często godzenie sprzecznych interesów. Cechy, które Pani wymieniła, pomagały mi, kiedy pełniłam poprzednie funkcje, więc teraz też będą pomocne. Za najważniejszą z nich uważam to, że lubię ludzi, lubię pracować z ludźmi.

Ten czas świętowania sukcesu powoli mija, teraz pora na codzienną pracę. Pojawiła się myśl – „czy podołam”?

Oczywiście! Pierwszy raz pojawiła się, gdy stanęłam w Auli UAM, żeby podziękować za wybór. Ze względu na pandemię sala była niemal pusta, ale mimo wszystko, kiedy na nią spojrzałam i uświadomiłam sobie, że patrzę na siedzibę stuletniego uniwersytetu to, powiem szczerze, strach mnie obleciał. Jednak teraz, kiedy myśl ta wraca, staram się odsuwać ją od siebie, bo lęk działa destrukcyjnie.

Poprzeczka została postawiona wysoko, musi Pani udowodnić, że podoła.

Kiedy kończyłam pracę jako pierwsza dziekan Wydziału Filologii Polskiej i Klasycznej, jedna z moich krytycznych koleżanek powiedziała „Wiesz, byłaś znakomitym dziekanem”, a ktoś inny dodał „Cieszę się, ale trochę mi smutno”. Tam też byłam pierwszą babą na takim stanowisku i nie była to łatwa rzecz. Teraz czuję się o wiele lepiej przygotowana do pełnienia funkcji rektorskiej, więcej wiem. Cały optymizm czerpię z przekonania, że udało mi się wtedy, to teraz też ma prawo się udać.

O czym marzy rektor UAM w pierwszym miesiącu swojego urzędowania?

Aby UAM, w którymś z tych znanych światowych rankingów, przegonił UW albo UJ (śmiech). Wiele jest takich marzeń, celów, które sobie wyznaczyłam, np. aby zwiększyła się liczba grantów, które nie są naszą mocną stroną. Chciałabym, aby kiedyś ktoś mógł o mnie powiedzieć „innym się nie udało, a tobie tak” czyli abym miała pod koniec urzędowania poczucie, że nie zawiodłam. O!