Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Będę mistrzem!

11.02.2019 16:30:00

Podziel się

Wieczór, poznańska Śródka, knajpka Na Winklu pęka w szwach. Jeden ze stolików zajmujemy my. Ja z kawą i Kacper Majchrzak z pierogami. Moglibyśmy rozmawiać na basenie, czyli w naturalnym środowisku pływaka – rekordzisty Polski, multimedalisty, który właśnie szykuje się do Mistrzostw Świata i przyszłorocznych igrzysk olimpijskich… ale po co, skoro lubi pierogi?

ROZMAWIA: Anna Skoczek
ZDJĘCIA: Sławomir Brandt, Łukasz Dziadura

Nie jest to do końca zgodne z moją dietą, ale raz na jakiś czas pozwalam sobie na odstępstwo. Jest to najczęściej kwestia takich właśnie pierogów albo pizzy, którą też uwielbiam.

Co w takim razie jadasz na co dzień?

Jem bardzo dużo! Rano – shake, który waży ponad kilogram. Dla normalnego człowieka te ilości mogą być szokujące. Na drugie śniadanie jest zazwyczaj sałatka, trzeci posiłek to obiad: mięso, ziemniaki albo bataty, no i kolacja, na którą robię sobie czasem na przykład naleśniki gryczane. Wszystkie produkty dokładnie ważę, tak żeby dziennie zjadać około 4 300, 4 500 kalorii. Kiedy byłem trochę młodszy i mój metabolizm był jeszcze szybszy, śmiało zjadałem 10 000 kalorii. Na przykład w liceum nie mieściły mi się w tornistrze wszystkie książki, bo mama szykowała mi do szkoły… 12 bułek! Do tego oczywiście był jeszcze jakiś banan czy jabłko. Żeby było zdrowo. Oprócz tego jadłem obiad w szkole i obiad w domu.

Te kalorie są Ci potrzebne, bo spalasz je na treningach. Dużo ćwiczysz?

Trenuję 10 razy w tygodniu. Każdy z treningów trwa około 3 godzin, a bywa i więcej. Czasem podczas treningów mamy siłownię, ale najczęściej jest to jednak cały trening w wodzie. Chodzi o to, żeby stymulować rozwój i dostarczać sobie nowych bodźców, które pomagają mi być jeszcze szybszym. Często żeby zdobyć tytuł czy medal w grę wchodzą setne sekundy. Właśnie jestem w takim okresie, w którym kończę wakacje świąteczne i zaczynam okres wytężonej pracy. Ale to dopiero start…

To znaczy?

Wracamy do rytmu treningowego. Dlatego możemy spotkać się tu o 20.00 i mogę jeszcze mówić, a nie zasypiam na stole. Kiedy jestem w fazie najbardziej intensywnych ćwiczeń, o tej porze powieki ważą tonę i głowa sama już opada szukając podparcia.

Chodzisz czasami na basen ze zwykłymi ludźmi?

Czasem zdarza się, że jestem w jakimś innym mieście albo jest święto i mój basen jest zamknięty, a muszę popływać. Idę więc na inną pływalnię, wchodzę na tor i pływam. Wtedy słyszę, jak ludzie mówią „jak on tak samymi nogami i z deską w rękach tak szybko płynie? To niemożliwe…” albo podchodzi do mnie jakiś człowiek i mówi „Panie, jak Pan to robisz, że tak ci idzie?” Odpowiadam wtedy, że jakoś tak się złożyło. Ludzie mogą przecież nie interesować się pływaniem, ja nie tańczę z gwiazdami, więc wcale się nie dziwię, że mnie nie rozpoznają.

Gdzie można spotkać cię najczęściej?

Na Termach Maltańskich, tam trenuję.

Do jakich zawodów przygotowujesz się w tym roku?

Najważniejsze są majowe kwalifikacje do Mistrzostw Świata w Gwangju, które odbędą się w lipcu. W październiku startuję też w światowych igrzyskach wojskowych, ponieważ od niedawna jestem zaszeregowanym żołnierzem.

Jak to się stało?

Jest to dla mnie ogromna szansa, ponieważ mogę trenować i realizować swój program przygotowawczy, a na co dzień mam wsparcie wojska. Startuję w zawodach sportowych, na których mogę też zdobywać medale i tytuły, co jak na razie wychodzi mi bez zarzutu. Z każdej imprezy wojskowej, w której startowałem, a były to i mistrzostwa w Rio i mistrzostwa świata w Samarze, przywiozłem dosłownie worek medali, bo po 6 blach i wszyscy byli bardzo zadowoleni.

Nie chciałeś być żołnierzem marynarki wojennej?

Akurat w Ustce robiłem szkolenie, ponieważ wcale nie było tak łatwo dostać się do wojska. Musiałem zaliczyć musztrę, serię wykładów, poligon… Jak każdy poborowy byłem skoszarowany przez cztery miesiące razem z innymi. Ale gdybym przez cztery miesiące odpuścił swoje treningi, to byłoby po pływaniu. Udało mi się tak dogadać, że mogłem chodzić na basen przed zajęciami i po zajęciach. Żeby się wyrobić, musiałem codziennie wstawać o 4.30. Rano trenowałem pływanie, później dołączałem do reszty i na przykład cały dzień spędzałem na poligonie i czołgałem się z bronią i w pełnym ekwipunku. Wieczorem znowu pływałem i na tym dzień się oczywiście nie kończył. Jak każdy otrzymywałem wieczorne rejony, czyli musiałem sprzątać pomieszczenia, w których przebywaliśmy.

Nie mogłeś czasem odpuścić basenu, skoro i tak miałeś sporą dawkę ruchu?

Pływanie ma to do siebie, że jest to inne środowisko i trzeba po prostu pływać, żeby utrzymać tak zwane czucie wody. Chodzi o umiejętność odepchnięcia się, unikania oporów. Łatwo też można zapomnieć o technice…

Nie zapomniałeś, teraz jesteś i żołnierzem, i pływakiem, a do tego odnosisz kolejne sukcesy. Jesteś w stanie policzyć ile ich już było?

Nie wiem… 200, może 300? To są puchary i wazony wypchane po brzegi medalami, różnego rodzaju statuetki i dyplomy, które trzymam w segregatorach… Ale liczą się te najcenniejsze.

Czyli jakie?

Najcenniejszy to brązowy medal z Mistrzostw Europy z Glasgow z ubiegłego roku, wywalczony wspólnie z reprezentacją Polski, w sztafecie 4 razy 100 metrów stylem dowolnym. Płynąłem wtedy na ostatniej zmianie. Z innych bardzo cennych, to medal z Uniwersjady w Tajpej w 2017 roku. Tam wyszarpnąłem dwa srebra. W międzyczasie startowałem też w Pucharze Świata w Berlinie, gdzie wywalczyłem srebro i brąz, rywalizując jak równy z równym ze światową czołówką pływaków. Wygrałem na przykład z Chadem Le Clos na 200 metrów dowolnym, a to przecież pływak, który wygrał z Michaelem Phelpsem. Na setkę byłem tuż za nim. Z Mistrzostw Polski mam już ponad 70 medali, w różnych kategoriach wiekowych. Na 200 i 100 metrach stylem dowolnym jestem rekordzistą kraju na pływalni 25 metrowej, a na 50 metrowej posiadam rekord Polski na 200 dowolnym. Posiadaczem poprzedniego rekordu był Paweł Korzeniowski. Wygrałem z Nim i jeszcze miałem okazję Go uścisnąć i podziękować za to, że wysoko postawił poprzeczkę, którą miałem okazję strącić… Sukcesem jest też dziesiąte miejsce na ostatnich igrzyskach. Poprawiłem tam swój czas, byłem najlepszy z całej kadry pływackiej i do finału olimpijskiego zabrakło mi 7 setnych sekundy…

 

Czyli mrugnięcia oka…

Dokładnie. W takim finale już różne rzeczy mogą się zdarzyć, bo tam często decyduje już tylko głowa. A ja lubię tego typu rywalizację i bezpośrednią walkę. To mnie zawsze napędza i pozwala wyzwolić z siebie dodatkowe pokłady energii. Teraz przygotowuję się przyszłorocznych igrzysk w Tokio…

Czujesz jakiś niepokój związany z tym, że musisz być w szczycie formy dopiero w przyszłym roku?

Właśnie to jest cała sztuka. Po to robimy różnego rodzaju eksperymenty przez te 16 lat, od kiedy pływam i ostatnie 9 lat z jednym trenerem – Michałem Szymańskim, że wiemy już, jak to robić, żeby szczyt formy był dokładnie wtedy, kiedy chcemy. Na nasze życzenie. W dany dzień, a nawet w daną godzinę. Nad planem treningowym i przygotowaniem formy „w punkt” czuwa mój trener. Czasami właśnie dyspozycja dnia waży na tym, czy wygrywa się zawody o kilka setnych sekundy. Przemierzamy sporo kilometrów, zmieniamy strefy czasowe i też już wiemy, jak to wpływa na końcowy rezultat. To kombinacja wielu czynników, która powoduje, że albo są fajerwerki i jest sukces, albo nie…

A jaka jest Twoja największa porażka?

Nawet jeśli przegrywam, to nie traktuję wyścigów jako porażki, tylko lekcję. Umiem wygrywać i potrafię przegrywać. Nie boję się, chociaż wiadomo, że wygrywanie jest dużo przyjemniejsze. W końcu po to się trenuje i po to wyznacza sobie cele. Wierzę w medal igrzysk olimpijskich i jestem przekonany, że do trzech razy sztuka.

Co robisz poza treningami?

Czasami prowadzę indywidualne zajęcia pływania. Dla wybranych kilku osób, amatorów, którzy albo dopiero uczą się pływać, albo trenują triathlon. Oni nie muszą być perfekcjonistami w każdym calu, ale wielu rzeczy się od siebie uczymy i, przede wszystkim, fajnie spędzamy razem czas. Sam prowadzę też swoje media społecznościowe. Czasem umawiam się na rozmowy ze sponsorami, odwiedzam szkoły, jestem zapraszany na warsztaty z dzieciakami… Oprócz pływania, mam naprawdę poważnie napięty harmonogram dnia.

Ile zostało Ci jeszcze lat do sportowej emerytury?

Teraz ten wiek się trochę wydłuża. Zależne jest to od dystansu, bo sprinterzy na przykład mogą pływać dłużej. Brazylijczyk Nicholas Santos wygrał ostatnie Mistrzostwa Świata, 50-tkę motylkiem, w wieku 37 lat. Więc można. Wszystko zależy od motywacji, warunków treningowych, trenera, sponsorów, klubu, związków i tak dalej. Najważniejsza jest jednak wewnętrzna chęć do pracy. W swoim planie, oprócz tych najbliższych, mam jeszcze kolejne igrzyska. Może się okazać, że zahaczę jeszcze o następne… czas pokaże. Na razie skupiam się na Tokio.

Nie masz czasem dosyć pływania?

Nigdy! To jest moja stała, która nigdy nie była dla mnie ciężarem ani żadną przeszkodą. Zawsze byłem bardzo energicznym dzieckiem i młodzieńcem. Zawsze sport był dla mnie dobrą rozrywką, a nie żadnym problemem. W końcu gdzieś musiałem też wykorzystać swoją energię. Nigdy nikt nie zmuszał mnie do pływania. Wcześniej w ogóle trenowałem kilka rzeczy na raz. I basen, i tenis, i karate, i breakdance… cuda wianki. Nie miałem też żadnego nacisku ze strony rodziców. Zawsze chciałem to robić. Czasami, jak miałem problemy w szkole, rodzice mówili mi „ucz się, bo co ty będziesz w życiu robił?”. Odpowiadałem wtedy zawsze „Jak to co? Będę mistrzem świata!”