Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Człowiek z pociągu

06.11.2018 12:00:00

Podziel się

Jacek Żytkiewicz, Włodek Ziemba, a może Sganarel z Don Juana…W sumie zagrał kilkadziesiąt ról filmowych i teatralnych. Sam o sobie mówi, że jest jak wirus roznoszący szczęście. Mieczysław Hryniewicz nie lubi narzekać, bo, jak twierdzi, nie ma powodu. Swoje miejsce na ziemi znalazł w Poznaniu.

ROZMAWIA: Elżbieta Podolska
ZDJĘCIA: Sławomir Brandt

Czekam na Mieczysława Hryniewicza na dworcu. Właśnie wraca z Warszawy po kolejnych dniach pracy na planie serialu „Na Wspólnej”. Uśmiechnięty, mimo spóźnienia pociągu. – Lubię jeździć koleją – mówi – I mam do niej szczęście. Mój pociąg był tylko 10 minut spóźniony, a inne dużo więcej. Przeczytałem od deski do deski dwie gazety, a w domu nie miałbym na to czasu.

Po drodze Pan Mieczysław żegna się jeszcze z kolejarzami. To przecież od dawna jego stała trasa. Spotykamy się po latach, a wizytówka Mieczysław Hryniewicz z bardzo oryginalnym adresem: w podróży, jest stale aktualna. Nic się pod tym względem nie zmieniło.

Nie korci Pana, żeby przestać podróżować i osiąść blisko filmowego świata w Warszawie? 

Ale my jesteśmy osadzeni w Warszawie, ale też w Poznaniu i jeszcze w innym miejscu. Dla mnie jest ogromna różnica między pojęciami mieszkanie i dom. W Poznaniu mam dom, a w Warszawie mieszkanie. Ponad 10 lat temu dokonaliśmy z żoną takiego wyboru i osiedliśmy na stałe tutaj. W podjęciu decyzji pomogła nam córka i okoliczności. Tutaj też są groby moich rodziców, części rodziny ze strony mamy. Tutaj też zaczynałem swoje dorosłe życie pracą na Międzynarodowych Targach Poznańskich, żeby w latach sześćdziesiątych zarobić na egzamin do szkoły teatralnej. Ojciec nie zgadzał się, żebym został aktorem i zapytał mnie wtedy, czy mam pieniądze żeby jechać zdawać do szkoły. Uważał, że dał mi dobry fach budowlańca i powinienem tę pracę kontynuować.

Kto Pana pchnął w kierunku aktorstwa?

Miłość do aktorstwa zaczęła się pewnie od Jasełek. Gdzieś mam takie zdjęcie pastuszka. Tak na poważnie ukierunkował mnie Milan Kwiatkowski, kierownik literacki Teatru Nowego, późniejszy demiurg i założyciel Proscenium. On był moim polonistą, a potem wychowawcą, mistrzem i przyjacielem. Bardzo mi Go brakuje. W przyszłym roku minie 20 lat od jego śmierci.

Jaki jest Pana Poznań?

Mój Poznań, po Warszawie, jest miastem dosyć wypoczynkowym. Raz z powodu wielkości, dwa z powodu tempa życia. Poznań jest miastem specyficznym, innym, ale to dobrze. Pewnie Kraków, Gdańsk i inne miasta też są zupełnie inne.

Czy ma Pan ulubione miejsca w Poznaniu?

Lubię bardzo filharmonię i, szczerze mówiąc, bardzo ją cenię. Z teatrem mam w tej chwili trochę na bakier – ani jeden, ani drugi nie jest mój. Opera też zrobiła się operą offową. Poznań kocha teatry offowe, więc ma co lubi, a ja sobie idę do filharmonii, która jest fantastycznie prowadzona.

To ciężkie życie, kiedy stale trzeba podróżować. Dwa dni na planie filmowym, potem powrót i znowu wyjazd.

Wcale nie. Ja lubię takie życie. Jest ciekawie. Lubię podróże pociągiem, albo samochodem, jak mnie ktoś wiezie, bo sam nie lubię prowadzić. Lubię ten styl życia i nie męczy mnie.

A serial Pana nie męczy?

Też mnie nie męczy. Nie pozbyłem się ambicji, ale czekam na to, co ciekawego przyniesie życie. Nie czekam z założonymi rękami. Mam serial, mam moją gawędę poetycką pt. „Poezja może uratować świat”. Taki niebanalny tytuł, ale ja wierzę, że poezja jest tym, co podnosi nasze zwyczajne życie na znacznie wyższy poziom i to jest piękne. Chciałbym, żeby ten tytuł był rzeczywiście prawdziwy i się spełnił.

Są aktorzy, którzy twierdzą, że serial szufladkuje, że nie mieli innych propozycji, bo zostali przypisani tylko do danej postaci.

Ale mnie zapraszają na różne eventy, prowadzenia konferansjerki. Wkładam wtedy garnitur, jadę samochodem, żeby wszystko było na odpowiednim poziomie.

Nie mówią wtedy o Panu Włodek Zięba?

Na ogół mówią Czesław Hryniewicz, ale bardzo często sygnałem wywoławczym jest piosenka ze „Zmienników”, a ja zapowiadam się „1313 zgłaszam się i coś być musi do cholery za zakrętem”. 

Pan obala ten mit o zaszufladkowaniu, bo przecież najpierw był serial „Zmiennicy i rola Jacka Żytkiewicza, a teraz, od ponad 15 lat, „Na Wspólnej, a pomiędzy nimi mnóstwo innych ról i działań.

To już 16 lat „Na Wspólnej”, za chwilę osiągniemy pełnoletność.

Nie korci Pana, żeby przygotować spektakl teatralny?

Cały czas o tym mówię i marzę, ale niewiele robię w tym kierunku, a nawet jak dostaję jakąś propozycję, to to nie jest to. Myślę, że to już jest sprawa odpowiedzialności, a poza tym teatr się tak zmienił, że ciężko coś znaleźć dla siebie. To już jest sprawa pokoleniowa. W mojej gawędzie poetyckiej mówię z pamięci, coś czytam. To opowieść o poetach, których poznałem, których cenię. Nie ma teraz tak wielu ludzi, którzy opowiadają o poezji, bo to jest nisza. Wydaje mi się, że zawsze warto wspomnieć pannę Kazimierę Iłłakowiczównę, Herberta czy Tytusa Czyżewskiego mojego umiłowanego, Tadzia Holendra i jeszcze paru innych.

Bardzo też pomaga Pan młodym ludziom i kinu niezależnemu.

Staram się. Nawet dostałem za to niedawno jakąś nagrodę. (7 października 2017 roku we Wrocławiu Mieczysław Hryniewicz został nagrodzony nagrodą honorową  Złotą Rybą  15. Festiwalu Filmów Optymistycznych „Happy End za wspieranie kina niezależnego i młodych twórców  przypisek redakcji).

Mówił Pan, że dom pełen jest ludzi. Czy znajduje Pan czas na czytanie?

To nie jest tak, że cały czas mamy gości i trwa balanga. My tym sterujemy. Musimy mieć też czas dla siebie, więc nie ma z tym problemu.

Mówicie Państwo o sobie, że jesteście zbieraczami. Co to znaczy?

Lubimy stare przedmioty z historią. Nie konserwujemy, nie doczyszczamy do błysku, nie staramy się tego zmieniać. Ten przedmiot też już coś przeżył i niech zostanie taki, jaki jest.

Czyli zbieracze wspomnień?

Czasem nawet nie znamy historii przedmiotu, ale jak jest ładny, to na takie rzeczy fajnie się patrzy, tak samo, jak na ładnych ludzi.

Urządził Pan w domu warsztat stolarski?

To już są sentymenty. W hołdzie stolarzowi – mojemu ojcu, ale też ze względów pragmatycznych, bo to jest pomieszczenie, które spełnia wiele różnych ról. Tam mieści się cały szereg innych rzeczy. Pamiętam o tatusiu, bardzo dobrym stolarzu, i bardzo mi się podoba sentencja na dyplomie z 1946 r., który wystawiła Mu Izba Rzemieślnicza w Poznaniu: Ma prawo używać tytułu Mistrza Stolarskiego.

Kiedyś to był duży zaszczyt.

Tak. Miał prawo kształcić. Miał uczniów, czeladników. To był rzemieślnik z prawdziwego zdarzenia.

Remontuje Pan coś, przybija gwoździe, jak na budowlańca przystało?

Zdarza mi się oczywiście coś ciąć, przybijać i zbijać. Nawet kolega mi pomógł i zrobiłem karmnik dla ptaków z daszkiem, żeby tam nie padało. I on tak skonstatował: właściwie, kto potrafi zrobić taki karmnik, to potrafi też wybudować dom.

Domu jednak Pan nie budował?

Na jego wygląd ogromny wpływ miała moja żona, ja tylko doglądałem ekip. Ale muszę powiedzieć, że moje technikum budowlane na Rybakach będzie obchodziło w przyszłym roku 100-lecie.

Będzie co świętować.

Szkoła bardzo się zmieniła. Przychodzę czasami na drzwi otwarte i widzę ilu uczniów się stara, żeby właśnie w tej szkole zdobyć maturę i zawód. Myślę, że ta szkoła jest teraz bardzo na topie.

Dwoje artystów w domu, bo przecież pana żona Ewa Strebejko jest scenografem, to jest mieszanka wybuchowa?

To zawsze było moje marzenie. I po życiowych zakrętach się udało. Ale oczywiście to nie ja wybrałem, ale Ewa mnie wybrała, bo przecież to kobiety nas wybierają, jak podpowiada mi doświadczenie.

Może to dobrze, bo świetnie Pan trafił.

Bardzo dobrze. I jakoś nieszczęścia po mnie nie widać. (śmiech)

To w Polsce nie jest specjalnie mile widziane, żeby być tak szczęśliwym, zadowolonym uśmiechniętym i nie narzekać.

Nieprawda. Byłem gdzieś w Polsce na inauguracji uniwersytetu trzeciego wieku i opowiadałem o swoim zadowoleniu w życiu i szczęściu, to dostałem takie brawa jakich w teatrze dawno nie miałem. Są ludzie, którzy nie zazdroszczą i wiedzą, że szczęście jest zaraźliwe. Ja jestem takim wirusem, który zaraża szczęściem

Przez chwilę myśleliśmy, że Pana stracimy, bo chciał Pan wyjechać na stałe za granicę.

Wyjeżdżałem, ale wracałem. Uważam, że zawsze powinno się wyjeżdżać, bo to strasznie dużo daje, inny ogląd świata, kontakty z ludźmi o innej mentalności. To jest taki kapitał, który powinien potem procentować. Człowiek się uczy swobody, innych smaków, kolorów, harmonii w krajobrazie i wielu cennych rzeczy.

Ma Pan duży dystans do siebie. To pomaga w życiu?

Bardzo. Poczucie humoru na swój temat to jest majątek. Właśnie za to wnuczka napisała mi podziękowania na Dzień Dziadka. Jak jest jakaś sytuacja kryzysowa, przykrość, to zawsze zaczynam od siebie. Co ja takiego zrobiłem, że tak się stało. To nie jest powodowane kompleksami, poczuciem niższości, tylko dystansem i chęcią wyjaśnienia. Mam taką filozofię życiową, że wszystko co się dzieje, to są znaki, których prawdopodobnie nie potrafimy zrozumieć, ale one wyjaśnią się z czasem. Spóźnienie na pociąg to nie jest to tragedia. Cokolwiek się wydarza, należy przyjąć to spokojnie, bo to tylko znaki. Wszystko zrozumiemy w swoim czasie.

Jaki znak chciałby Pan otrzymać w najbliższej przyszłości?

Każdego dnia mam jakieś marzenie i każdego dnia mam o jedno marzenie mniej. W takim wieku to, co jest potrzebne to zdrowie i rozum. Rozum po to, żeby zachować zdrowie, a zdrowie po to, by móc używać rozumu.