Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Historia zbudowana z Lego

12.07.2019 14:00:00

Podziel się

Historia Polski powstała w garażach na Szczepankowie. Trójka przyjaciół: Marcin Tobolski, Marcin Pietrucha i Krzysztof Tobolski budowali ją z klocków Lego przez trzy i pół roku. Teraz podbijają Kraków HistoryLandem, czyli jedynym w swoim rodzaju interaktywnym centrum odkrywania historii kraju. Czy przywiozą projekt do Poznania?

ROZMAWIA: Anna Skoczek
ZDJĘCIA: Sławomir Brandt

Pasja z elementem szaleństwa – tak w skrócie można podsumować to, co robi trójka przyjaciół z poznańskiego Szczepankowa. Pewnego dnia postanowili, że chcą zrobić coś, czego jeszcze nie było na świecie. Zostawią po sobie ślad. A że ich pasją od zawsze były historia i budownictwo, wymyślili, że będzie to wyjątkowe centrum odkrywania historii. Makiety powstaną z klocków Lego, a dzięki zastosowaniu mappingu, budowle będą tętnić życiem. Dodatkowo, zwiedzający dostaną możliwość wpływu na to, co dzieje się w trakcie oglądania ekspozycji. O tym, jak zrealizować swoje plany, nawet jeśli są kosmicznie skomplikowane, opowiadają Marcin Tobolski i Marcin Pietrucha. Spotkaliśmy się w salonie klocków na Szczepankowie. Sklep otworzyli, by mieć łatwiejszy dostęp do materiałów, z których budowali makiety. Tym samym można powiedzieć, że są najlepszymi klientami swojego sklepu.

Z ilu klocków jest zbudowany HistoryLand?

Marcin Tobolski: Wykorzystaliśmy milion trzysta tysięcy klocków. Ale nie chodzi o liczbę, tylko o szczegóły i jakość wykonania. To dla nas było najważniejsze. Mamy 10 makiet w skali 1:50, czyli są bardzo duże, szczegółowe. Jasna Góra jest z 270 tysięcy klocków. Nie potrafię odpowiedzieć ile waży, ale na pewno jest ciężka. Wszystkie makiety, które zostały zbudowane w Poznaniu, zostały później tirami przewiezione do Krakowa, gdzie wynajęliśmy pomieszczenia na starym Dworcu Głównym. Tam właśnie, na powierzchni dwóch i pół tysiąca metrów kwadratowych, prezentujemy naszą pracę.

Patrzę na zdjęcia krakowskich Sukiennic z klocków Lego i jest oczywiste, że nie kupiliście tego w pudełku…

Marcin Tobolski: Fakt! To 33 tysiące klocków. Zaczęliśmy od tego, że pojechaliśmy na miejsce i zrobiliśmy ponad 300 zdjęć. Dookoła, z góry, zewsząd. Tak, żeby jak najlepiej udokumentować ten budynek. Następnie, na podstawie zdjęć, zbudowany został model komputerowy, a za jego pomocą obliczyliśmy ilość i kształty klocków. Zamówienia składaliśmy w sklepach z całego świata. Później te klocki zaczęły do nas przychodzić. Segregowaliśmy je według kształtów i kolorów. No i później już było to, co najlepsze i najmilsze, czyli budowanie.

Firma Lego wsparła Was przy budowie?

Marcin Tobolski: Nie współpracujemy przy tym projekcie z firmą Lego, nie mamy ich patronatu. To nasza inicjatywa, szalony pomysł trójki przyjaciół.

Zanim rozpoczęliście budowę historii Polski z klocków, budowaliście z nich coś w ramach hobby?

Marcin Pietrucha: Jeszcze w technikum budowałem miniatury do pierwszego parku miniatur w Polsce, czyli do skansenu w podpoznańskich Pobiedziskach. Ówczesny burmistrz wrócił wtedy z Holandii, gdzie widział coś podobnego i zamarzył, żeby mieć coś takiego u siebie. No i tak się zdarzyło, że budowałem wtedy takie miniatury, jeszcze jako technik budowlany. Już wtedy zrodził się u mnie pomysł, żeby stworzyć historyczne miniatury, ale z materiału bardziej przyjaznego dzieciom. Żeby ta historia bardziej do nich trafiała.

Czym się zajmujecie na co dzień?

Marcin Tobolski: Ja akurat jestem inżynierem ogrodnictwa, ale zajmuję się budowlanką. A mój brat Krzysztof zajmuje się instalacjami wodno-kanalizacyjnymi.

Marcin Pietrucha: Ja z kolei jestem z wykształcenia budowlańcem, ale zajmowałem się informatyką i teleinformatyką. Przyjaźnimy się od lat. Kiedy wymyśliliśmy HistoryLand, poszukiwaliśmy pomysłu na sfinansowanie jego realizacji. Wtedy też wybudowaliśmy osiedle Zielone Szczepankowo. Czasem aż trudno uwierzyć, że budowaliśmy i sprzedawaliśmy domy, żeby pieniądze zainwestować w budowle z klocków Lego. Co ciekawe, osiedle wybudowaliśmy w niewiele ponad dwa lata, a makiety z klocków budowaliśmy 3 i pół roku.

Marcin Tobolski: W trakcie budowy wszystko było pochowane po garażach, halach. I było tajne, żeby zdjęcia nie wyciekły do Internetu. Żeby nikt się o nas zbyt wcześnie nie dowiedział. U Marcina, na przykład, stała Jasna Góra, u mojego brata – Biskupin, a u mnie wawelska katedra i krakowskie Sukiennice. Pomagali też moi rodzice, bo u nich w hali stała Bitwa pod Grunwaldem, która ma 200 metrów kwadratowych. Budowało to wszystko 13 osób. Przyjaciele, znajomi.

Trudno było zbudować Bitwę pod Grunwaldem?

Marcin Pietrucha: I to jak! W pewnym momencie wykupiliśmy praktycznie wszystkie konie Lego na świecie. Przez trzy lata udało nam się zebrać dokładnie 12 tysięcy i 20 sztuk koni. Musieliśmy je skupować od prywatnych osób, bo Lego nie produkuje już z nimi zestawów. Złożyliśmy specjalne zamówienie, ale okazało się, że to za mało, żeby uruchamiać produkcję. A chcieliśmy 36 tysięcy – tyle było w Bitwie pod Grunwaldem. Ciekawostką jest to, że na przykład derki dla koni są robione ręcznie. Chociaż nie wszystkie je mają, bo mieli je wówczas najbogatsi rycerze.

Marcin Tobolski: W tworzeniu wszystkich scenariuszy i na etapie budowania makiet pracowało z nami dwunastu historyków. Dzięki temu, że praca została wykonana rzetelnie, posiadamy dwa patronaty – Muzeum Archeologicznego w Biskupinie i Dyrektora Muzeum Bitwy pod Grunwaldem. Przy Biskupinie wiele razy spotkałem się z dyrektorem, który bardzo dba o szczegóły. Musieliśmy zachować na przykład kąty dachów. Mamy też idealnie odwzorowaną bramę. Dlatego otrzymaliśmy patronat i możemy oficjalnie używać nazwy Gród Biskupiński.

Udało się Wam zaangażować w projekt ekspertów…

Marcin Tobolski: Dokładnie tak. Na przykład Szymon Drej, dyrektor Bitwy pod Grunwaldem, pomógł nam ułożyć chorągwie. A było co robić, bo jest 141 chorągwi, 12 020 koni, 144 tysiące ruchów, aby ustawić wojska po obu stronach. Ustawianie Grunwaldu trwało kilka miesięcy. To nasza największa makieta. Ma 200 metrów kwadratowych. Widz idzie środkiem, a w odtworzeniu Bitwy bierze udział 16 laserowych projektorów. Mamy tam obraz 360 stopni. Pokazujemy Bitwę przez animacje, ta z kolei jest o tyle niezwykła, że przedstawia wszystko w formie malutkich kropeczek, pikseli. Chodziło o to, żeby nie pokazywać przemocy. Bo przecież klocki to zabawki dla dzieci.

Ale do budowy tej historii potrzebowaliście mocnych fundamentów…

Marcin Pietrucha: Żeby wybudować makiety, musieliśmy najpierw zaprojektować i zbudować stoły. Stworzyliśmy z aluminium stoły modułowe, umożliwiające rozbudowę makiet. Na początku założenia były takie, żeby wszystkie nasze budowle można było obejść dookoła. Ale niestety, nawet te 2 i pół tysiąca metrów, na których obecnie prezentujemy historię Polski, nie pozwala na to, żeby oglądać makiety ze wszystkich stron. Stoły powstawały według naszego projektu tak, żeby były bardzo sztywne, mocne. I można po nich chodzić. Umożliwiają budowę, serwis, sprzątanie.

No tak! Co robicie z kurzem?

Marcin Pietrucha: Odkurzanie makiety to ogromne wyzwanie. Skonstruowaliśmy końcówki do odkurzaczy, które wciągają kurz z dużej powierzchni. A ten kurz najpierw musimy podbić pędzelkami. Wszystko robimy ręcznie. Gdyby odkurzacz miał większą moc, mógłby powciągać niewielkie elementy.

Marcin Tobolski: Makietę sprzątam sam. Jeszcze nikogo z tego nie przeszkoliłem, bo boję się, że nikt nie zrobi tego tak dobrze jak ja. To jest bardzo trudna praca. Sprzątanie wszystkiego bez Bitwy pod Grunwaldem, to około osiem godzin. Sama Bitwa to 4 godziny i wtedy sprzątamy w cztery osoby.

No dobrze. Wchodzimy do gmachu Dworca w Krakowie, do Waszych pomieszczeń, i jaki jest scenariusz zwiedzania?

Marcin Tobolski: Na wejściu mamy Biskupin, później przechodzimy środkiem przez Bitwę pod Grunwaldem, a dalej przechodzimy do Jasnej Góry, która jest największa pod względem liczby klocków. Wieża jest imponująca, bo wysoka na 2 metry i 20 centymetrów. Do zrobienia klasztoru było nam potrzebnych tysiąc zdjęć. Użyliśmy też drona, żeby sfilmować wieżę. Wpadliśmy na pomysł, że skoro już mamy film z lotu ptaka, to załóżmy widzom gogle VR i niech też sobie polatają nad Jasną Górą. Idziemy dalej i mijamy katedrę na Wawelu. Skoro Kraków, to mamy też smoka zionącego ogniem. Później przechodzimy do Bitwy pod Oliwą, czyli walki Polaków ze Szwedami. Mamy tam 16 okrętów, makieta ma cztery metry na osiem. Przy bitwie pod Oliwą można nauczyć się wciągać prawdziwy żagiel na maszt i zawiązać węzeł cumowniczy. W drugim miejscu przy tej makiecie jest koło sterowe, za pomocą którego zmieniamy pogodę na makiecie. Następnie przechodzimy na Rynek Główny w Krakowie z Kościołem Mariackim i Sukiennicami. Tę makietę możemy obejść dookoła. Poprzez mapping pokazujemy, jak zmieniał się Rynek na przestrzeni lat. Później przechodzimy do obrony Westerplatte. Schleswig-Holstein w skali 1:50 ma ponad dwa metry. W tym miejscu elementem interaktywnym jest samodzielne uruchamianie kilku prezentacji za pomocą światła nakierowywanego przez zwiedzających. Kolejną atrakcją jest Monte Cassino. Nie mogliśmy zapomnieć o Polakach walczących poza granicami naszego kraju. Wybudowaliśmy klasztor i cmentarz, a mapping pozwala wziąć udział w wydarzeniu dosłownie jak byśmy byli na miejscu. Dla wielu osób jest to jedna z najbardziej imponujących makiet. Na końcu przechodzimy do Stoczni Gdańskiej. Chcieliśmy, aby w HistoryLandzie znalazł się też element z czasów nam znanych. Podzieliliśmy makietę na dwie części. Po jednej stronie pokazujemy ciężką pracę, olbrzymie dźwigi stoczniowe i suwnice. Po drugiej wydarzenia z sierpnia 1980 roku, przełom, strajk. Mamy tam też figurkę z wąsami Lecha Wałęsy.

Która makieta była pierwsza?

Marcin Tobolski: Sukiennice. Od tego wszystko się zaczęło i to nam wskazało drogę, żeby otworzyć HistoryLand w Krakowie. To miasto historyczne, miasto królów. Przyjeżdżają tam turyści zafascynowani historią. Wynajęliśmy pomieszczenia na dworcu na trzy lata i działamy już półtora roku. Z jednej strony fajnie byłoby tam zostać. Z drugiej, nie ukrywam, że coraz częściej myślimy o tym, że moglibyśmy spróbować przenieść HistoryLand do Poznania.

A jakie macie plany na przyszłość?

Marcin Tobolski: Podpisanie umowy z Fundacją PKP i wspólne działanie przy budowie muzeum historii kolejnictwa. Też z klocków. Po drugie chcielibyśmy rozwijać Historyland i rozpocząć budowę nowych makiet. Mamy na przykład w planach budowę drzwi gnieźnieńskich z klocków w skali 1:1. Makietę związaną z Dywizjonem 303. Chcielibyśmy też wybudować Kreml. Pewne jest to, że nie możemy planować żadnych bitew w końmi, bo nie ma ich na rynku.