Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Kulanie pod rondem

10.02.2020 12:00:00

Podziel się

Przeszklone drzwi klubu GB pod poznańską Kaponierą działają trochę jak magnes. Przechodnie często podglądają przez nie treningi brazylijskiego jiu-jitsu.  – Każdy z klubów ma swój charakter – mówi Przemysław „Wojna” Wojnowski.  – W naszym akurat spotkać można trochę więcej policjantów.

ROZMAWIA: Anna Skoczek
ZDJĘCIA: Jakub Pindych

Na rozmowę umówiliśmy się w klubie, kiedy jeszcze było w nim pusto. Usiedliśmy w szatni i przez chwilę zrobiło się cicho. To był moment, bo przecież pod Rondem Kaponiera nigdy nie może być cicho…

Nie przeszkadza Wam szum tramwajów?

Przemysław „Wojna” Wojnowski: Akurat nad nami są przystanki, więc tramwaje co chwilę się tu zatrzymują, ale zupełnie nam to nie przeszkadza. Przenieśliśmy się tu z ulicy Wioślarskiej i była to bardzo dobra decyzja. Kiedy z Jakubem Pindychem i Przemkiem Konieczką zakładaliśmy kilkanaście lat temu klub, musieliśmy wyremontować pomieszczenia starego basenu. Było fajnie, ale spartańskie warunki są w dzisiejszych realiach nie do zaakceptowania. Trenowaliśmy na wilgotnej macie, w temperaturze 12 stopni i przy zamarzniętej wodzie. To był dowód determinacji i fascynacji sportem. Chcąc otworzyć się na dzieciaki i młodzież musieliśmy zadbać o lepsze warunki.

Jesteście teraz w samym sercu Poznania…

Pod Rondem przechodzi mnóstwo ludzi i przez szyby widać, jak trenujemy. Zapytaliśmy kolegów czy to im przeszkadza. Zgodnie powiedzieli, że nie.. Ludzie zatrzymują się i z zaciekawieniem zaglądają przez drzwi. Bo przecież jest tu grupa trenujących, która…

… która się tłucze?

Tłucze w parterze, albo w stójce. Generalnie robi coś co przykuwa uwagę i budzi zainteresowanie. W dodatku jest na wyciągniecie ręki.

Ale to chyba mało możliwe, żeby przechodzień, który zainteresuje się tym, co tu robicie z biegu zapisał się do klubu.

Czasami tak jest w naszym życiu, że zainteresowania, czy jakakolwiek działalność, którą rozpoczynamy to wynik pewnego przypadku. Wiele osób przygląda się treningom, całkiem sporo wchodzi do środka i dopytuje o treningi, a kilka osób postanowiło spróbować.

A jak zaczęło się u Ciebie?

Przez ponad 20 lat byłem policjantem. Większość służby przepracowałem, a raczej przesłużyłem w jednostce antyterrorystycznej. Pracę w policji znam od przysłowiowego szlifowania bruku po bardzo poważne sprawy związane z terrorem kryminalnym, uwalnianiem zakładników. To była bardzo specyficzna praca;  zmuszająca nieraz do maksymalnej mobilizacji i działania w dużym stresie, dająca jednak ogromną satysfakcję, a z drugiej strony możliwości treningu różnych sportów. Był boks, zapasy, brazylijskie jiu-jitsu, zajęcia wysokościowe, taktyka, strzelanie, śmigłowiec, skoki spadochronowe i jeszcze parę innych. Możliwości trenowania miałem z pewnością większe niż ma przeciętny człowiek.

Przy brazylijskim jiu-jitsu zostałeś…

Praca pozwoliła, a w zasadzie – wymusiła  praktyczne sprawdzenie niektórych elementów tej sztuki walki, które doskonale wpisywały się  w taktykę interwencji.  Znajomość tego sportu dawała mi dużą pewność siebie co jest raczej oczywiste, bo jeśli człowiek jest odpowiednio wytrenowany, wyszkolony, zna swoje reakcje i nie obawia się osoby w stosunku do której interweniuje, to jego działania są mniej nerwowe, bardziej skoordynowane, nieprzypadkowe, i przede wszystkim – skuteczne. Istnieje dużo mniejsze zagrożenie, że sytuacja wyrwie się spod kontroli. Oczywiście zawsze może zaistnieć sytuacja, której nie byliśmy w stanie do końca przewidzieć. Tak już jest, że pisane przez ludzi scenariusze życie weryfikuje na bieżąco, obnażając nieprzygotowanie, niekompetencje, czy chociażby – gorszą dyspozycję. Sytuacja policyjnych komandosów jest

W trakcie swojej pracy zawodowej miałeś pewnie okazję poznać łobuzów, przestępców. Czy oni później przychodzili tu do Ciebie do klubu?

Znam masę ludzi, którzy robią różnie rzeczy, niektórzy pewnie podejrzane. Muszę jednak powiedzieć, że nasz klub jest – mówiąc kolokwialnie – „grzeczny”. Osoby które na co dzień hm… mają „większe zapotrzebowanie na wrażenia” u nas się raczej nie pojawiają. A przynajmniej ja nie mam takiej wiedzy. Wiele osób w Poznaniu wie, że byłem policjantem i nie każdemu z tym „po drodze”. I dobrze. Dopowiem, że będąc jeszcze w służbie, spotykałem się na zawodach z osobami z różnych środowisk i nikt nigdy nie miał problemu z moją profesją; nigdy nie spotkałem się z jakimiś negatywnymi reakcjami.  Być może po prostu ludzie, bez względu na emocje towarzyszące instytucji jaką jest Policja, zawsze doceniają ciężką pracę i sportową pasję. A ja trenując w pracy jak i po robiłem to tak intensywnie, że zostałem pierwszym polskim policjantem który otrzymał czarny pas BJJ. Dzięki temu, że swego czasu było to opisywane w resortowej prasie, policjanci z całej Polski się ze mną kontaktowali. Niektórzy podjęli treningi BJJ i osiągali później sukcesy. Bardzo się z tego cieszę.

Przychodzą też do Twojego klubu?

Akademia ma być miejscem neutralnym. Tu jest miejsce dla każdego, kto szanuje innych i gra zgodnie z zasadami fair play. Moja obecność na pewno zachęcała policjantów do pojawienia się na macie. Podkreślam, że to czy jesteś policjantem, stolarzem czy księgowym zostaje niejako „za drzwiami”. Tu jesteś sportowcem. U nas akurat policjantów na pewno jest więcej, niż gdzie indziej. Ale myślę, że to też jest fajne.  

Poza grupami dla aktywnych zawodników, prowadzicie też zajęcia dla starszaków…

Zastanawialiśmy się jak zachęcić osoby, które z racji wieku z jednej strony mogą się obawiać konfrontacji na macie, a z drugiej chciałyby spróbować sportów walki, albo mają już jakąś przeszłość sportową i bardzo ich do tego ciągnie. Ta formuła 50+ jest naprawdę fajna, bo eliminuje stres. Dla wielu osób przyjście na taki trening to ogromne przeżycie. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że sporty walki powinni uprawiać ludzie, którzy mają do tego predyspozycje, są bojownikami i tak dalej. Ja jestem innego zdania. Sport walki można potraktować na poziomie rekreacyjnym. Jako formę ruchu. Jedni lubią taniec, inni nordic walking, a inni wolą po prostu pokulać się po macie w fajnej atmosferze. Pomyśleliśmy o osobach, które mogą w bezpieczny sposób podejrzeć nasz świat, bez obawy, że coś ich przerośnie lub zaskoczy.

Mają się czego bać?

Grupa 50+ trenuje to co pozostali, tylko w swoim gronie, wolniej i ze szczególnym naciskiem na bezpieczeństwo treningu. Nie ma tu też sparingów. Jeśli uczestnik poczuje grunt pod nogami to może dołączyć do innych zajęć. Pierwsi z trenujących już próbują swoich sił na innych zajęciach.

Ile lat miał najstarszy uczestnik?

Myślę, że około sześćdziesiątki. Nie mamy zawodników w bardzo zaawansowanym wieku, ale tak naprawdę zwrócenie uwagi na ten wiek jest bardzo umowne. Równie dobrze mogłyby to być zajęcia dla osób czterdzieści plus i tacy też do nas przychodzą. Chodzi po prostu o to, że zwracamy uwagę na to, żeby było bezpiecznie. Czuwamy nad tym, żeby nie zestawiać osób, które różnią się od siebie sprawnością, albo po prostu prosimy, żeby byli uważni w takim starciu. Tu naprawdę chodzi o aktywne spędzanie czasu, a nie walkę na śmierć i życie. Partner treningowy nie jest Twoim wrogiem i tak naprawdę dopóki on jest zdolny do treningów, to twoje umiejętności walki będą wzrastały. Trzeba jeszcze pamiętać o tym, że to właśnie szczególnie w sportach walki urazy pojawiają się częściej, ale można tego uniknąć kiedy jest więcej myślenia, a mniej niezdrowych emocji.

Dzieci też u Was trenują?

Tak i bardzo nas to cieszy. Dzisiaj dzieci inaczej spędzają czas, niż np. pokolenie 40/50 latków. My biegaliśmy po dworze, a do domu wracaliśmy dopiero wieczorem, gdy mama wołała przez okno. Telefonów komórkowych nie było. Teraz bywa tak, że aktywność dziecka na treningu, to jego jedyna aktywność fizyczna w ciągu dnia. Dzieci są mocno obciążone nauką i zajęciami dodatkowymi: szachy, zajęcia komputerowe i wiele innych. Rodzice są często bardziej świadomi celów do których ich pociechy mają zmierzać. Dzieci rozwijają się intelektualnie, ale aktywność fizyczna z różnych powodów, a często właśnie z braku czasu – schodzi na dalszy plan. Dlatego cieszymy się kiedy przychodzą do nas i staramy się je zarazić pasją do sportu, bo jego uprawianie ma pozytywny wpływ na nasze życie i ciężko ten fakt przecenić. 

Ale czy dzięki brazylijskiemu jiu-jitsu dzieci obronią się na ulicy?

No właśnie chodzi o to, że się obronią. A przynajmniej jest taka szansa. Ta sztuka walki wywodzi się z Brazylii, gdzie bracia Gracie połączyła japońskie jiu-jitsu z brazylijskim temperamentem. W pewnym momencie Gracie wyszli z założenia, że wszystkim dołożą. No i z całej Brazylii zjeżdżali się do nich ludzie żądni konfrontacji. W związku z tym, że bracia nie byli wielkich rozmiarów, stojące przed nimi zadanie nie było łatwe. Towarzyszyła im „myśl przewodnia”, że przeciwnika trzeba przewrócić i udusić, albo wyciągnąć dźwignię. Założenie okazało się słuszne. Minęły całe dekady, a kiedy MMA pojawiło się na arenach międzynarodowych, okazało się, że wygrywa zawodnik brazylijskiego jiu-jitsu: nie największy, nie najsilniejszy, ale po walce podnoszący rękę w geście zwycięstwa.  Później w zasadzie wszyscy zawodnicy chcący liczyć się w mieszanych sztukach walki musieli znać BJJ, które opiera się właśnie na próbie obalenia, a potem – na utrzymaniu walki w parterze.

To znak firmowy tego sportu?

Tak. Skupianie się na parterze spowodowało, ze BJJ w tej płaszczyźnie dominowało. Ja ten mechanizm porównuję to do zjazdów na muldach. Jeżeli ktoś robi to rzadko, to może łatwo stracić równowagę i się przewrócić, bo jego ruch nie będzie odpowiednio skoordynowany. Ale jeżeli człowiek zjeżdża codziennie, to jego ciało zacznie współgrać z podłożem i instynktownie przyjmie odpowiednią pozycję. Tak też jest w brazylijskim jiu-jitsu. Jest tu dobra kontrola przeciwnika w parterze. Chociaż duży nacisk w tym sporcie kładzie się na elementy wyjścia z pozycji zagrożonej, stąd wielość technik i taktyk rozgrywania walki.   

Klub działa, robicie fajne rzeczy. Jakie są teraz Twoje plany?

Jestem z wykształcenia politologiem, ale to okazało się wykształceniem niejako do szuflady. Odchodząc ze służby zastanawiałem się co robić dalej i podjąłem kolejne studia. Od dłuższego czasu interesowały mnie zachowania kryminalne, antyspołeczne zaburzenia osobowości. Ciekawiło mnie w jakim stopniu na postępowanie psychopaty wpływa środowisko, a na ile – biologia: czy taki człowiek  jest w stanie reagować inaczej i czy jakakolwiek pozytywna zmiana w jego przypadku jest możliwa. Czasami podczas prowadzonej gdzieś w Polsce realizacji, widząc życiową beznadzieję w jakiej funkcjonowali miejscowi „watażkowie”, doświadczałem refleksji, że być może ci sami ludzie w sprzyjających warunkach społeczno-ekonomicznych funkcjonowali by jak każdy porządny obywatel.  I zdecydowałem się na psychologię, kończąc specjalność sądową i kliniczną. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że lepiej rozumiem nie tylko zjawiska patologiczne, a może nawet – nas ludzi. Przyznam, że swoimi doświadczeniami chciałbym się w przyszłości dzielić z innymi.  Dlatego teraz myślę o cyklu warsztatów dla policjantów z taktyki i techniki interwencji, ale też z psychopatologii…