Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Lodowce są jak ludzie

24.10.2019 12:00:00

Podziel się

Jakub Małecki właśnie wrócił ze Spitsbergenu. Jest glacjologiem na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a Jego naukową pasją jest „zdrowie” lodowców. Od 12 lat, raz lub dwa razy do roku, zakłada raki na buty i z uniwersyteckiej Stacji Polarnej na Spitsbergenie wyrusza sprawdzić, co słychać u podopiecznych. Mierzy, waży, porównuje, dokumentuje zmiany. I wcale się nie cieszy, że jako pierwszy człowiek stawia stopę na nowym kawałku twardego lądu, odsłoniętym przez zanikający lodowiec. Zastanawiam się nad optymistycznym początkiem naszej rozmowy, ale chyba mi się to nie uda...

ROZMAWIA: Małgorzata Rybczyńska
ZDJĘCIA: Adrian Wykrota, Jakub Małecki

Można powiedzieć, że jest Pan naocznym świadkiem, jak ludzkość zmierza ku katastrofie.

Faktycznie, nie jest to zbyt optymistyczny początek. Ale można tak to ująć. Jeżdżę na Spitsbergen regularnie od wielu lat i widzę, jak zmienia się arktyczny krajobraz. Spitsbergen to miejsce, gdzie ocieplenie klimatu postępuje najszybciej na świecie. W ciągu ostatnich 100 lat temperatura wzrosła tam o jakieś 4 stopnie Celsjusza, a w ciągu kolejnych kilku dekad może wzrosnąć nawet o 10 stopni. Tymczasem dla lodu, który jest spoiwem całego tego krajobrazu, wzrost nawet o jeden stopień, to już ogromna różnica w ilości energii, która funkcjonuje w środowisku. Dlatego lodowce, wieloletnia zmarzlina i lód morski bardzo szybko reagują na to, co się dzieje. Po każdym powrocie stamtąd czuję pewne zażenowanie, kiedy pomyślę, że to w zasadzie też moja wina. Bo mój diesel kopci, bo mam drugi samochód, bo do Arktyki latam samolotami, zamiast – nie wiem – płynąć kajakiem, co jest oczywiście absurdem. Wiemy już, że jeśli dojdzie do tego, że średnia globalna temperatura podniesie się o 2 stopnie względem czasów przedprzemysłowych, przekroczymy barierę bezpieczeństwa. A na Spitsbergenie ten próg został już przekroczony i dlatego… na lodowcach pod koniec lata nie widać śniegu.

Czyli zmiany widać gołym okiem?

Od wielu lat wracam w te same miejsca, robię fotografie i kamień po kamieniu porównuję i analizuję, co widzę. Zmiany są drastyczne. 10 lat dla małych lodowców, takich, jakich wiele na Spitsbergenie, to jak 20 albo 30 lat w życiu człowieka. Co roku pojawia się pokaźnych rozmiarów nowy ląd, nigdy nie deptany przez człowieka, który odsłania cofający się wskutek ocieplenia lodowiec. Z jednej strony to ciekawe uczucie, być pierwszą osobą, która staje na konkretnym kamieniu, połaci lądu, ale nie jest to pocieszające. Niestety, przyzwyczaiłem się do tego, że z roku na rok moi starzy lodowi znajomi są w coraz gorszym stanie. Widzę, jak często spod cienkiego, cofającego się lodu, wytapia się masa głazów, kamlotów, żwiru, piachu, niesionych przez lodowiec, co powoduje, że pokrywa się on takim ciemnym rumoszem skalnym i nie dodaje mu to uroku. Ja widzę, jak on cierpi, czuję z nim jakąś emocjonalną więź. Mam wrażenie, że słyszę ten krzyk.

Mówi Pan o lodowcach, jak o żywych istotach.

Nie wiem, może ze mną jest coś nie tak (śmiech), ale po tych wielu sezonach spędzonych w Arktyce, tak je postrzegam. Każdy z nich jest inny, różnią się charakterem, wyglądem. Lodowce są w ciągłym ruchu, bo, wbrew pozorom, lód jest materiałem plastycznym. Ciśnienie górnych warstw powoduje, że w pewnym momencie swojego istnienia lodowiec zaczyna zsuwać się w dół stoku, z miejsca gdzie powstał. I to niekoniecznie po linii prostej. Ten ruch jest zmienny, wyznacza go rytm dnia i nocy polarnej, pory roku. Czasem lodowiec potrafi gwałtownie przyspieszyć – zamiast metr rocznie, nagle przesuwa się o kilometr. To fascynujące zjawisko zwane w nauce szarżą. Ponadto, tak jak ludzie, lodowce mają różny wygląd, mogą być poorane szczelinami, mieć piegi w postaci porozrzucanych głazów, albo być czyste i gładkie. Każda dolina lodowca ma inny kształt, co sprawia, że ich jęzory są też bardzo różne.

Rozmawiamy o lodowcach na północy, a czy lodowce alpejskie, na które za kilka tygodni ruszą narciarze, też się kurczą?

Niestety tak, to jest zjawisko globalne. Widać to po starej metodzie badań glacjologów. Polega ona na wtapianiu głęboko w lód tyczek, które coraz bardziej odsłaniane są przez topniejące lody. Ta metoda, mimo upływu lat, się nie zmienia. Tegoroczne lato było bardzo upalne, także w Alpach, i już wiadomo, że tamtejsze lodowce straciły w ciągu tych kilku tygodni rekordową ilość lodu. Fala upałów dotarła też na Grenlandię. Na 3 tys. metrów nad poziomem morza, gdzie temperatura prawie nigdy nie wzrasta powyżej zera, a w ciągu lata wynosi -10, -15 stopni C, w tym roku była powyżej zera! Cierpi także Antarktyda, największy magazyn lodu na świecie. Oczywiście utrata lodu nie następuje tam poprzez topnienie na powierzchni, bo jest za zimno, ale od dołu, poprzez ciepłe wody oceanów. Czyli, jak widać, problem dotyczy wszystkich lodowców. Jedynym wyjątkiem, miejscem, gdzie lodowce nie topnieją, są tereny w wysokogórskiej części Azji – Karakorum z K2 oraz Pamir i chińskie góry Kunlun. Nazywamy to anomalią Karakorum. To nie do końca zbadane przez glacjologów zjawisko.

Ale to nas już nie uratuje. Słychać głosy – także wśród naukowców – że właściwie cokolwiek zrobimy, to już nie zatrzymamy topnienia lodowców.

Myślę, że nigdy nie jest za późno na pozytywną zmianę, a wychodząc z takiego założenia, sami skazujemy się w dłuższej perspektywie na niebyt cywilizacyjny. Jeśli nic nie zrobimy, to świat nam się ogrzeje o 4 stopnie do końca wieku, a to może oznaczać stopienie nie tylko lodowców górskich, ale lądolodów na Grenlandii i Antarktydzie. I wtedy poziom morza może wzrosnąć, nie o pół metra, ale o 66 metrów. To gigantyczna różnica! Dlatego musimy walczyć, aby to ocieplenie było jak najmniejsze i minimalizować jego skutki! Trzeba działać, uświadamiać ludziom, że dzisiejsze zaniechanie może doprowadzić do tego, że nasze wnuki będą żyły w mniej gościnnym świecie niż my.

Dlatego założył Pan bloga?

I cieszę się, że spotkał się z takim zainteresowaniem, że coraz więcej mówi się i pisze o tym, jak wielką rolę odgrywa lód w przyrodzie. Na blogu https://glacjoblogia.wordpress.com/ staram się w przystępny sposób prezentować wyniki moich badań. „Glacjoblogia” ma zainteresować czytelnika tym niesamowitym tworem natury, jakim jest zamarznięta woda.

To wróćmy na Spitsbergen. Skoro jest tam tyle lodu, to pewnie nie raz się Pan poślizgnął.

(śmiech) Tak, zwłaszcza na początku. Podczas pierwszych lat moich wypraw, kiedy jeszcze byłem studentem po 3 roku studiów i niezbyt dobrze czułem się w rakach, czyli kolcach potrzebnych do bezpiecznego poruszania się po lodzie. Nieraz mi się zdarzyło, że klapnąłem na pośladki i rozpoczynałem kilkunastometrową jazdę w dół po szorstkim lodzie, który potrafi podrzeć spodnie. A na końcu tego zjazdu czasem było… błoto. Lodowce są niebezpieczne, trzeba uważać na spękania, ostrożnie stawiać kolejne kroki, szczególnie kiedy leży śnieg. Choć akurat ten problem nie występuje na lodowcach w okolicach Stacji Polarnej UAM. Tam często z plecakiem i ekwipunkiem trzeba przeskakiwać przez rynny powstające w lodowcach. To kanały odprowadzające wody roztopowe, przypominające tory bobslejowe albo bardzo malownicze kaniony o błękitnych, migocących w słońcu ścianach, z płynącą wewnątrz wodą.

Na pewno też trzeba uważać na niedźwiedzie polarne.

O tak, na Spitsbergenie jest ich więcej niż ludzi (śmiech). To są piękne zwierzęta i to one są gospodarzami tego terenu. Każdego roku odwiedzają Stację Polarną UAM, pukają w ściany, zaglądają do śmieci. Staramy się je odstraszyć, np. strzelając w powietrze. Nie zawsze to działa. Mam wrażenie, że niektóre niedźwiedzie są głuche (śmiech), bo nie reagują na hałas, który robimy. To są największe drapieżniki lądowe na świecie, mogą ważyć nawet 700 kg. Powiem szczerze, że ja mam przed nimi duży respekt. Wędrując po pagórkowatym terenie, można czasem dostać oczopląsu, bo każdy kamień wygląda jak niedźwiedź polarny, trzeba mieć oczy dookoła głowy. Ale to jest urok Spitsbergenu.

I wbrew obiegowej opinii, chyba wcale nie jest tam tak zimno.

To prawda. Spitsbergen jest miejscem wyjątkowym, które nie tylko ociepla się najszybciej, ale także dlatego, że dzięki ciepłemu prądowi morskiemu, temperatury zimowe są tam o 20 stopni wyższe niż na analogicznych obszarach na tym samym równoleżniku na wschód i na zachód. Oznacza to, że kiedy zimą w Arktyce kanadyjskiej mamy temperatury dochodzące do -50 stopni Celsjusza, to taka typowa temperatura dla Spitsbergenu wynosi -15, -20 stopni, a ostatnio rzadko spadała poniżej -20. Więc nie jest to skrajne zimno, jakie sobie wyobrażamy, myśląc o Spitsbergenie. Zdarza się nawet, że w środku zimy, w czasie nocy polarnej, temperatury są od trzech do pięciu stopni na plusie. To wyjątkowe miejsce na mapie świata, gdzie dokładnie widać, jak powiązane są ze sobą wszelkie elementy przyrody i jakie skutki niesie za sobą zmiana klimatu.