Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Major pilot

17.07.2018 12:00:00

Podziel się

W 31. Bazie Lotnictwa Taktycznego służy już osiem lat. Pochodzi z Ryglic (woj. małopolskie). Jest instruktorem, jednym z najlepszych pilotów w kraju, ma uprawnienia Mission Commander’a, które pozwala na dowodzenie międzynarodową kompanią powietrzną, jest liderem F-16 Tiger Demo Team Poland – polskiej grupy demonstracyjnej F16, którą można zobaczyć na pokazach w całym kraju i nie tylko. 36-letni major Dominik „Zippity” Duda osiągnął już prawie wszystko. Zanim to nastąpiło miał jeden, główny cel – usiąść za sterami popularnego „Jastrzębia” i robić to co kocha, czyli latać.

ROZMAWIA: Joanna Małecka
ZDJĘCIA: Marek Kamiński, Piotr Łysakowski

Na płycie lotniska w Krzesinach wita nas kpt. Krzysztof Nanuś, rzecznik prasowy 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego. – Poczekajmy jeszcze chwilę, Dominik zaraz rozpocznie trening – mówi a na końcu pasa startowego stoi już F16. Pokaz trwa kilka minut, samolot wiruje, wypuszcza flary, schodzi w dół, wznosi się w górę, zwalnia. Słychać ryk silnika. Na koniec macha skrzydłami, żeby podziękować. Myśliwiec, który rozwija prędkość nawet 2300 km/h powoli przejeżdża obok nas a Dominik kiwa do nas z kabiny. Wysiadając prosi o dziesięć minut przerwy.

Dlaczego nie mogliśmy od razu rozmawiać?

Dominik Duda: Te dziesięć minut lotu to ogromny wysiłek fizyczny i psychiczny. Musiałem złapać trochę powietrza, ale już jestem.

Jest to kwestia przeciążeń?

Tak, są to ciągłe przeciążenia, zmiany z minusowych na plusowe, które bombardują układ krążenia. Trzeba się pilnować. Musisz być cały czas w pełni skupiony i skoncentrowany.

Latanie tego typu samolotem wymaga specjalnego przygotowania?

Wszyscy pytają, czy przygotowuję się fizycznie. Tak naprawdę robię to co inni: staram się regularnie uprawiać sport i dobrze się prowadzić (śmiech). I też mam swoje małe słabości. Przykładowo, kocham jeść.

Czyli jesz pizzę?

Pewnie, że tak. Ale dbam o dobrą kondycję. A co do przygotowania, na tym etapie pracy dużo daje doświadczenie, wylatane godziny i przyzwyczajenie organizmu do tego rodzaju wysiłku. Podejrzewam, że gdyby zwykły obywatel wsiadł ze mną na pokaz do F16, po wyjściu z kabiny mógłby mieć kłopot z chodzeniem.

Czy taki lot można porównać z treningiem na siłowni?

Ja to zawsze porównuję do treningu crossfitowego. Szybki interwałowy trening, który wysysa z człowieka wszystko. Różnica polega na tym, że w moim przypadku, przy tym wszystkim musisz jeszcze wykonywać złożone ewolucje, które wymagają od ciebie podejmowania szybkich decyzji.

Zdarzyło Ci się, że coś poszło nie tak?

Zawsze mam mały margines błędu. Nie zdarzyło mi się nic takiego, co by mnie przestraszyło czy przeraziło. Czasami mocniej wieje, tak jak dzisiaj i trzeba z tym walczyć. Każda figura, którą się wykonuje ma jakieś widełki wartości i muszę się w nich zmieścić.

Co czujesz siedząc w kabinie samolotu?

Ogromną adrenalinę pomieszaną z ekscytacją. Skupiam się w stu procentach na wykonaniu swojego zadania, a nie na publice. Każdy pokaz daje mi ogromną satysfakcję.

Dlaczego wybrałeś akurat ten rodzaj lotnictwa, a nie zostałeś pilotem boeinga?

Wiesz, jeszcze wszystko przede mną (śmiech). Zawsze marzyłem, żeby latać F16. W lotnictwie zakochałem się, kiedy w szkole podstawowej wsiadłem ze znajomym taty do szybowca. Mama nawet o tym nie wiedziała, bo na pewno by się denerwowała. To było w Krośnie. Lotnictwo wojskowe przyszło zaraz po tym. Pamiętam, jak kupiłem pismo „Skrzydlata Polska”, w której był artykuł o liceum lotniczym w Dęblinie. I powiedziałem mamie: mamo, będę pilotem. A ona na to: oszalałeś, synu. Uwziąłem się i dzięki temu dziś jestem tutaj.

Czym to liceum różniło się od zwyczajnego ogólniaka?

Chodziliśmy w mundurach, do których szacunek mam, odkąd pamiętam. W wieku 15 lat skakałem ze spadochronem, potem latałem na szybowcach i samolotach. Liceum finansowało szkolenie lotnicze uczniom. Była to nagroda za dobre oceny.

Miałeś same piątki?

Nie zawsze, ale był to dla mnie idealny mobilizator, bo wiedziałem, że dzięki temu będę mógł latać. Siedziałem więc i zakuwałem. Skończyłem liceum i kolejnym naturalnym wyborem dla mnie była Wyższa Szkoła Oficerska Sił Powietrznych.

To bardzo elitarna szkoła. Dużo miałeś nauki?

Szkoła wojskowa ma swoją specyfikę. Tam trzeba uczyć się zachowań, przepisów, schematów, musztry. Poza tym jestem patriotą i miałem poczucie, że jestem tam po coś, że jest jakiś cel w tym wszystkim. Rok dzielił się na semestr nauki i semestr latania. Chodziliśmy na rzęsach, żeby zaliczyć wszystkie egzaminy. A dopiero po tym można było wsiąść do samolotu. Pierwsze dwa lata szkolenia spędziłem latając w Radomiu na PZL-130 Orlik. Potem latałem na TS-11 Iskra w Dęblinie. Uczyliśmy się zastosowania bojowego. I coraz bardziej zdawałem sobie sprawę po co tutaj jestem. Miałem świadomość, że nie robimy tego dla zabawy, ale jesteśmy szkoleni po to, by bronić ojczyzny i stanąć do walki z wrogiem, jeżeli zajdzie taka potrzeba.

Skończyłeś szkołę i..?

Zostałem skierowany do 7 Eskadry Lotnictwa Taktycznego w Powidzu. Spędziłem tam dwa lata. Wykonałem kilka lotów na Su-22, a w momencie, kiedy moje szkolenie miało ruszyć pełną parą dowiedziałem się, że zostałem skierowany do USA, aby rozpocząć przeszkolenie na F16. Miałem dwa tygodnie, żeby się spakować. Powiedzieć rodzinie: cześć, wracam za dwa i pół roku.

Jak zareagowali bliscy?

Mama mocno to przeżywała. Tata również, ale starał się tego nie pokazywać. Zanim poleciałem musiałem zaliczyć bardzo trudny egzamin z języka angielskiego. Chętnych było wielu a miejsc zaledwie kilka. Upór i konsekwencja w nauce pozwoliły osiągnąć cel, który sobie wyznaczyłem.

Nie bałeś się lecieć do obcego kraju?

Oczywiście, zwłaszcza, że miałem przed sobą znów sporo nauki. Zaczęło się od zaawansowanego kursu języka angielskiego w San Antonio. Tam konieczne było osiągnięcie odpowiedniego poziomu. Stanowiło to dla mnie wyzwanie, bo język angielski, którego nauczyłem się w szkolnej ławce, nie przygotowuje do życia w danym kraju, już samo przebywanie jest swoistą lekcją języka. Kiedy trafiłem do eskadry w Stanach, wszystko leżało w moich rękach. Załatwienie lokum do spania, zadbanie o samochód, jego ubezpieczenie itd.  Musiałem radzić sobie sam. I to dodatkowo mobilizowało mnie do nauki języka. Któregoś dnia, na początku szkolenia w Tucson, wróciłem do domu zmęczony po lotach, włączyłem wiadomości i myślę sobie: ja nie muszę zastanawiać się co oni mówią, ja ich po prostu rozumiem. Wspaniałe uczucie. I to był moment, kiedy język angielski stał się moim drugim językiem.

Musiałeś być mocno zdeterminowany, skoro pokonałeś pozostałych kandydatów.

Byłem. Niestety nie wszystkim było to dane. Z pozostałymi pilotami, z którymi wyleciałem na szkolenie bardzo się zżyłem i do dziś utrzymuję świetny kontakt. To była dla mnie ogromna szansa oraz możliwość spełnienia marzeń. Życie bez celu nie ma sensu. A ja pomimo tego, że wspinam się po kolejnych szczeblach lotniczej kariery, zawsze staram się znaleźć kolejny cel i podnieś sobie poprzeczkę. Tak też robię na co dzień w życiu prywatnym. Nieważne zresztą w jakiej dziedzinie. To, że mogę do czegoś dążyć zwyczajnie mnie napędza.

Kiedy wsiadłeś do F16?

Zanim to nastąpiło w 2008 roku znalazłem się w Laughlin Air Force Base w pobliżu teksańskiej miejscowości Del Rio, leżącej nad znaną rzeką Rio Grande. Samo życie w tym zakątku świata stawia przed tobą ciekawe wyzwania. Musiałem się przyzwyczaić do skorupiaków, pająków, tarantuli, których tam było mnóstwo. Tam też rozpocząłem szkolenie lotnicze wsiadając do samolotu T-38. I to była pierwsza amerykańska szkolno-bojowa maszyna, którą latałem. Niesamowite uczucie. W tym miejscu spędziłem prawie rok czasu zaliczając kolejne etapy treningu. W wolnym czasie często z kolegami jeździliśmy do miasteczka Acuna w Meksyku (po drugiej stronie rzeki Rio Grande). Mieli tam świetne jedzenie i bardzo lubili Polaków.

To był jakiś wyjątkowy samolot?

To był taki skok w inny świat. Wcześniej latałem na bardzo wysłużonych, polskich samolotach szkolno-bojowych. Ten zaś posiadał nowoczesną awionikę i systemy bojowe, takie jak: ciekłokrystaliczne wyświetlacze, HUD (Head Up Display), system HOTAS (Hands on Throttle and Stick). Czułem się jak bym wszedł w świat żywcem ściągnięty z filmu Gwiezdne Wojny. Oczywiście jak, się później okazało systemy, które posiada T-38 to nic w porównaniu z samolotem F-16. A, że my jesteśmy pokoleniem gier komputerowych, było mi łatwiej to wszystko przyswoić i bardzo szybko zaprzyjaźniłem się z tą technologią. Po zakończeniu szkolenia podstawowego na tym samolocie, rozpoczęliśmy loty, które były ostatnim elementem selekcji przed rozpoczęciem szkolenia na samolocie F16.

Co tzn. prowadzenie walki?

Są to loty, podczas których samoloty spotykają się w powietrzu po to by na ustalony sygnał rozpocząć walkę o wygraną. Proste zasady gry. Kto pierwszy zestrzeli drugi samolot wygrywa. To trochę wygląda jak sceny z walki powietrznej z filmu TOP GUN, na pewno pamiętasz ten film. Amerykanie mają bardzo konkretne podejście do szkolenia pilotów bojowych. Ty, w razie wojny, masz umieć zabijać i niszczyć, czyli robić swoją robotę. A jeśli jej nie zrobisz, nie zestrzelisz drugiego samolotu, to jest to główny punkt do omówienia i największy problem dla szkoleniowca.

Co Ci dał pobyt w Stanach Zjednoczonych?

Opanowanie języka. Poza tym ogromne doświadczenie, dużo latałem w USA, zobaczyłem, że można nieco inaczej spojrzeć na nasz biznes. Kiedy trafiłem do Tucson, latać na F16, odbyłem prawdziwy trening przygotowujący pilota wojskowego do wojny. Pamiętam, że kiedy pojawiliśmy się w eskadrze byliśmy dość chłodno przywitani. Od razu usłyszeliśmy, że jesteśmy studentami i jeszcze nic nie umiemy. Zmieniło się to kiedy instruktorzy zobaczyli, że sobie całkiem nieźle radzimy. Dobrze było przez to wszystko przejść, bo jeżeli się coś zbyt łatwo zdobywa, to nie ma z tego ani wielkiej radości, ani satysfakcji.

Ale miałeś podwójne zadanie do wykonania, bo nie dość, że musiałeś im udowodnić i pokazać na co Cię stać, to jeszcze sobie.

Tu nałożyło się wszystko: obecność w obcym kraju, dwunastogodzinny rytm pracy przez sześć dni tygodniu. Siedzisz non stop w książkach, na symulatorach, później latasz i znów wracasz do książek. Dzień świstaka. Miałem momenty, że padałem twarz ze zmęczenia i miałem dość. Wiesz, człowiek jest taką bestią, że chęć osiągnięcia wyznaczonego celu pomaga przetrwać najgorsze. Ponadto, poznałem tam fajnych ludzi i mimo wszystko trzymaliśmy się razem, to bardzo pomagało.

Nie tęskniłeś za domem?

Oczywiście, że tęskniłem, nawet udało mi się dostać wolne na dwa tygodnie i poleciałem do Polski, spotkać się z bliskimi, trochę odpocząć i dobrze się najeść (śmiech).

Mama się wzruszyła, kiedy Cię zobaczyła?

Łezki były. Wszyscy bardzo się cieszyli. Tak naprawdę wiele się nie zmieniło po powrocie z USA. Do dziś narzeka, że w domu rodzinnym jestem dwa razy w roku. No cóż, taka praca.

Ale musiałeś wrócić…

Tak, aby ukończyć to co zacząłem. Szkolenie na F16 w Tucson i otrzymanie statusu „combat ready”, to ostatni etap bojowego treningu podstawowego, który musiałem osiągnąć. Dopiero po nim wróciłem do kraju na dobre.

Co oznacza COMBAT READY?

Oznacza, że pilot ukończył selekcję na samolocie bojowym jako skrzydłowy i jest gotowy do rozpoczęcia szkolenia zaawansowanego w eskadrze bojowej zgodnie z jej przeznaczeniem.

Czyli to nie koniec szkolenia…

To dopiero początek. Kiedy finalnie wróciłem do Polski musiałem przejść kolejne szkolenie, zwane „mission quallification training”, po którym dopiero otrzymałem status „Combat Mission Ready”. To znaczyło, że jestem gotowy do wykonywania misji bojowych jako skrzydłowy w polskiej eskadrze lotnictwa taktycznego na Jastrzębiu. Na tym etapie znów musiałem udowadniać, tym razem polskim instruktorom i dowódcom, że nadaję się do eskadry. Po dwóch latach, zdobyłem uprawnienie do dowodzenia dwoma samolotami, a po kolejnym roku do dowodzenia kluczem samolotów. Nie mniej jednak, najważniejszym celem każdego pilota bojowego jest zdobycie uprawnienia Mission Commandera, które umożliwia dowodzenie lotniczą kompanią międzynarodową. To też udało mi się zrealizować. Kolejny krok to zdobycie uprawnień instruktora. Nie było łatwo, znów noce spędzone w książkach i wiele godzin spędzonych z instruktorami, ale przyszła pora, aby przekazać kawałek swojej wiedzy innym, jednocześnie wciąż ucząc się nowych rzeczy. Lotnictwo bojowe rozwija się tak szybko, jak szybko rozwijają się nowe technologie. Z nowymi technologiami przychodzą nowe rozwiązania taktyczne i operacyjne. Dzięki temu my też nie popadamy w marazm pracy i musimy szukać nowych rozwiązań.

Kolejny cel: zostałeś liderem F-16 Tiger Demo Team Poland. Cieszyłeś się?

Bardzo. To jest zupełnie inny rodzaj latania, które ma swoje zasady i procedury, których musiałem się nauczyć. Ponadto, wymaga dużego doświadczenia. Latanie w Demo to taki łącznik pomiędzy światem cywilnym a wojskiem. Chcemy zaprezentować naszym rodakom, małą cząstkę naszych możliwości jak również i samolotu F-16. Dlatego też, w 2015 roku zdecydowano o powołaniu do życia F-16 Tiger Demo Team. Pierwszym pilotem pokazowym tej grupy był mjr pil. Robert Gałązka, którego przeszkolił grecki pilot. Potem on przeszkolił mnie. Jednak, bycie pilotem demonstracyjnym to tylko dodatek do mojej pracy.  Na co dzień wykonuję swoje obowiązki służbowe. Jestem pilotem bojowym i to jest dla mnie priorytetem. O kunszcie pilota bojowego nie świadczy to jak ładnie wykonuje akrobacje, ale czy potrafi być skuteczny na polu walki, współpracować w ugrupowaniu, czy też dobrze nim dowodzić, by wykonać powierzone mu zadanie i zadbać o to by wszyscy wrócili do bazy. To jest nasz główny cel.

Ale będąc liderem elitarnej grupy pokazowej słynnych „Jastrzębi” F-16 trochę wychodzisz poza wojsko i stajesz obok zwykłych ludzi.

No tak. Nie ukrywam, że było to dla mnie nie łatwe zadanie. Co prawda zdawałem sobie sprawę, że bycie pilotem demonstracyjnym to nie tylko latanie, ale również spotkania z ludźmi. Wiedziałem, że będę spotykał się z falą uznania, jak również z falą hejtu i krytyki. Takie życie. Musiałem nauczyć się kontaktu z ludźmi, pewnych zachowań, tego co mogę powiedzieć, a czego nie. Muszę przyznać, że na początku przygody z Demo, była to dla mnie najtrudniejsza część pracy w zespole. Kocham latanie, te wszystkie akrobacje, ale z drugiej strony przerażali mnie dziennikarze, to że wywiady nie zawsze wychodzą tak jak byśmy tego oczekiwali, szczególnie te na żywo itd. (śmiech). Dziś wiem, że to też da się polubić i cieszyć się z tego, że mogę przekazać ludziom to co pilot czuje tam w górze siedząc za sterami samolotu bojowego F-16.

Te wszystkie figury, akrobacje, które wykonujesz, wymagają jakiegoś specjalnego przygotowania?

To jest trochę inny świat. Wszystkie te figury wykonujemy na co dzień, podczas lotów taktycznych, więc nie są dla nas nowością. Różnica polega na tym, że podczas pokazu figury pilotażu poukładane są w odpowiednią sekwencję, dbamy o to by były wykonane w sposób widowiskowy, jednocześnie przestrzegając procedur i przepisów wykonania pokazów lotniczych, nie zapominając przy tym wszystkim o bezpieczeństwie ludzi na dole. Tu wszystkie figury muszę wykonać szybko, ciasno i blisko ziemi. Dlatego też loty tego typu wymagają dodatkowego przeszkolenia.

Ale to nie jest zabawa?

Nigdy. W czasie pokazu nie miejsca na jakąś brawurę czy popisywanie się.

Rozmawiasz ze swoim samolotem?

Samolot, którym latam jest kobietą. To żmija, viper. Trzeba być dla niej miłym i traktować ją z godnością. Bo jak będzie miała focha to jak polecimy? (śmiech) Na razie odwzajemnia moje uczucia i daje się prowadzić.

Jak często trenujesz?

To wszystko regulują przepisy. Staram się latać raz na dwa tygodnie – to takie minimum. Chcemy oszczędzić trochę okolicznych mieszkańców, bo Demo nad lotniskiem to ogromny hałas. Dopalacz, robi swoje. Dzięki niemu samolot może wykonać ciekawe ewolucje, ale efekt uboczny jest też wyraźnie odczuwalny. Jedni to kochają, innym to przeszkadza. Ja osobiście kocham ten dźwięk. Codzienne loty taktyczne odbywają się poza lotniskiem. Lecimy wtedy do specjalnie wydzielonej dla nas przestrzeni powietrznej.

Kto tworzy zespół?

W skład F-16 Demo Team z Krzesin wchodzą: lider-pilot oraz wspierający go na ziemi safety observer, komentator, kamerzysta, Crew Chief oraz kilka osób z grupy obsługi technicznej, które dbają o odpowiednie przygotowanie samolotu do pokazu.

Słyszałam, że lot pokazowy trwa dziesięć minut.

Dałoby się krócej (śmiech). Wcześniej wspomniany przeze mnie dopalacz spala bagatela 30 ton paliwa na godzinę. Taki właśnie urok lotu pokazowego. Szybko, ciasno, głośno. Wyciskasz z samolotu i z siebie maksimum. Natomiast jeśli wykonujemy misję, w celu utrzymania naszej gotowości bojowej spędzamy w powietrzu od jednej do dwóch godzin, a mając w powietrzu tankowiec możemy spędzić w kabinie nawet sześć, siedem godzin. W czasie pokoju, przemieszczając się z punktu A do B, niestety musimy poruszać się zgodnie z przepisami cywilnymi. Dopiero w naszych strefach wykonujemy swoje manewry taktyczne.

W 2013 roku zostałeś Pilotem Roku. To było dla Ciebie ważne wyróżnienie?

Bardzo ważne wyróżnienie, tym bardziej, że ten tytuł przyznają ludzie, z którymi latam i pracuję – piloci.

Kolejny cel?

Na pewno cały czas chciałbym latać, bo to jest moja pasja. Będąc w mundurze mam jeszcze kilka celów, które chcę zrealizować, a później kto wie, może zrzucę mundur i przywitam się z lotnictwem cywilnym.