Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Mam szczęście – żyję z muzyki

06.02.2020 13:00:00

Podziel się

Choć z pochodzenia jest Kaszubem, to dziś już może powiedzieć, że cały czas odkrywa Poznań. Do stolicy Wielkopolski ściągnęła Go… miłość. Ta do muzyki też. Piotr Pawlicki dał się poznać jako świetny nauczyciel śpiewu, instruktor gospel, który prowadzi chóry w tym stylu. Okazuje się, że nie tylko gospel tętni w jego żyłach.

ROZMAWIA: Ania Jasińska
ZDJĘCIA: Marcin Leitgeber, Grzegorz Sterna

Wniknąłeś z muzyką gospel w przestrzeń Poznania, ale pochodzisz z innego zakątka.

Rzeczywiście. Moje korzenie to pogranicze Kaszub i Borów Tucholskich. Urodziłem się w Nakle nad Notecią, następnie wraz z rodzicami przeniosłem się do Kamienia Krajeńskiego, gdzie dorastałem. W trakcie studiów podjąłem pracę w Chojnicach. W tym czasie poznałem piękną dziewczynę, która dziś jest moją żoną. Nie miałem wyjścia – po prostu musiałem przeprowadzić się do Poznania (śmiech).

Można tak usidlić Kaszuba i przerobić na Pyrę Poznańską?

Przyznam, że jest to trudne. Kaszuba ciągnie do lasów i jezior. Trochę jest mi tęskno, ale z roku na rok poznaję Wielkopolskę, jej przyrodę i mieszkańców, To rekompensuje mi rozłąkę. Powoli wzrastam i wrastam w wielkopolską ziemię.

Muzyka bardzo głęboko w Tobie tkwi. To gospel znalazła Ciebie, czy sam poszukiwałeś sposobu na siebie?

Kiedy zacząłem pracę w chojnickim liceum, byłem zapraszany jako wokalista do chórów gospel. Później dużo jeździłem na warsztaty muzyki gospel, odbywające się w całym kraju. Tam poznawałem repertuar tego gatunku. Pracując jako nauczyciel muzyki uznałem, że muszę coś tym dzieciakom dać. A co innego dać, jak nie muzykę i to muzykę gospel. Przeniosłem ją na grunt szkoły, w której uczyłem. Dyrektor pozwolił! Od tego momentu nie jeździłem już sam na warsztaty (uśmiech), zabierałem ze sobą cały autokar młodzieży. Z Chojnickim Chórem Gospel, złożonym głównie z uczniów II LO, potrafiliśmy zagrać 50 koncertów rocznie. Myślę, że jak na szkolny chór, to dobry wynik. (śmiech) Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, próby odbywały się trzy razy w tygodniu, plus warsztaty i koncerty. Były jeszcze wspólne, kilkudniowe wigilie, na które wyjeżdżaliśmy do leśniczówki. Leśniczy udostępniał nam swój cały dom. Łza się w oku kręci. Mamy wiele wspólnych, pięknych wspomnień. Te przyjaźnie trwają po dziś dzień.

Co tak magnetyzuje w muzyce gospel? To nie jest łatwy styl wokalny.

Ta muzyka w dzisiejszych czasach przeżywa renesans. Można ją usłyszeć praktycznie wszędzie. Jest w filmie, reklamie, na telewizyjnych i firmowych galach, festiwalach, wydarzeniach kulturalnych, eventach, dużych muzycznych produkcjach. Korzysta z niej wielu artystów. Praktycznie w każdym mieście można trafić na warsztaty muzyki gospel. Powstało też sporo gospelowych chórów. Po części z tej muzyki wyrosła też muzyka rozrywkowa. Dzięki temu jest ona bliska współczesnemu słuchaczowi. Gospel czyli „God spell”– ze staroangielskiego oznacza „dobre słowo”. To jakby śpiewanie dobrej nowiny – Ewangelii. Dziś muzyka gospel to połączenie wielu różnych gatunków muzycznych. Ostatnio zafascynował mnie Kanye West, który wydał płytę z chórem gospel „Jesus is King”. Coś niesamowitego! Polecam. Bardzo nowatorskie podejście do tej muzyki. Tak teraz wygląda ten gatunek. (śmiech) Muszę się przyznać, że choć jestem instruktorem muzyki gospel, to równie mocno grają we mnie inne style i są one głęboko we mnie zakorzenione. Tak się złożyło, że przez gospel staram się przemycać swoją twórczość, czuję w sobie mnóstwo muzycznych barw. Wychodzę z założenia, że muzyka jest jedna, a ludzie podzielili ją na gatunki.

Słyszałam, że wydałeś płytę.

Tak, po długich latach, w końcu spełniłem swoje muzyczne marzenie i wydałem swoją autorską płytę. Ziścił się sen małego chłopca. Do tego projektu moje zaproszenie przyjęli czołowi polscy producenci muzyczni znani ze współpracy z Anną Marią Jopek czy Mieczysławem Szcześniakiem. Słuchałem i podziwiałem ich od lat. Na płycie zagrał: Marcin Pospieszalski, Paweł Zarecki, Robert Kubiszyn, Maciej Kociński – notabene poznaniak.

Realizujesz się na dwóch płaszczyznach muzycznych – dbasz o swoją twórczość, ale także jesteś instruktorem – nauczycielem.

Mam wielkie szczęście, że warsztaty co jakiś czas stają na mojej drodze, bo traktuję je jako moją misję. Ciekawym projektem są warsztaty muzyczne z osobami z niepełnosprawnością, odbywające się na północy Polski. Na takie warsztaty przyjeżdżają ludzie związani np. z Festiwalem Zaczarowanej Piosenki Anny Dymnej. Po kilku warsztatowych edycjach tworzymy rodzinę.

To kiedy najbliższe warsztaty?

Właśnie skończyłem zajęcia w Półcznie. Kto wie, może za chwilę, ktoś z Poznania mnie zaprosi do poprowadzenia warsztatów i będzie okazja do wspólnego śpiewania.

Jakie masz jeszcze cele? A może Twoje marzenia właśnie się spełniają?

Mam mnóstwo różnych pomysłów, gorzej jest z realizacją. Targają mną emocje i życie (śmiech). Posiadam sporo piosenek pochowanych w szufladach, które czekają na swoją kolej. Moim marzeniem byłoby, żeby te słowa i muzyka popłynęły w świat. Wierzę, że poznaniacy to nie tylko ludzie biznesu, ale też ludzie wrażliwości.

Gdy stajesz przed ludźmi w roli instruktora, na co zwracasz uwagę? Co jest trudne w nauczaniu wokalu?

Muszę się przyznać, że nie jestem stricte nauczycielem śpiewu czy emisji głosu. Miałem kiedyś uczniów, których szkoliłem, ale staram się tego nie robić. Wiem, że w Poznaniu są wspaniali nauczyciele śpiewu, więc kiedy ktoś mnie prosi o lekcję śpiewu – odsyłam go do nich.

Jednak warsztaty prowadzisz, musisz to umieć i lubić.

Jasne, ale warsztaty bardziej opierają się na mojej osobowości. Czuję się bardziej twórcą, niż muzykiem. Radzę sobie z wokalem i gitarą (śmiech). Na scenie liczy się charyzma i osobowość.

Co byś doradził młodym ludziom, którzy zaczynają swoją przygodę ze śpiewaniem?

Musicie patrzeć na rzeczy charakterystyczne w waszym głosie. Ludzie niepotrzebnie chcą się upodabniać i wzorować na innych artystach. Chcą śpiewać jak Mietek Szcześniak czy Kuba Badach. Sorry, ale nigdy Nimi nie będą. Dla warsztatu jest to argument. Pozostańcie sobą, szukajcie siebie w śpiewaniu, waszej barwy, waszego charakteru, zlokalizujcie waszą osobowość, zastanówcie się, co chcecie dać.

Jak wygląda u Ciebie proces tworzenia?

Staram się zamknąć drzwi i okna ziemskiej rzeczywistości. Odruchowo chwytam za gitarę, za długopis i nagle okazuje, że jest to cały czas we mnie, że nie umarło. Piękne to uczucie. Wchodzę w moje naturalne środowisko. Kreuję wtedy mój świat bez ograniczeń, zmieniam go, kreślę, skreślam, jestem wolny. Taki akt to moje szczęście i moja terapia. W liceum i na studiach byłem bardziej płodnym artystą (śmiech). Pisałem po dwa utwory w tygodniu. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że pewnie i tak ta moja twórczość nie ujrzy światła dziennego. Zastanawiałem się: „Po co? Na co? Dla kogo?”. Czułem niechęć do pisania, wstręt. Słowa i dźwięki obchodziłem szerokim łukiem. Do akcji wkroczył mój przyjaciel, który kazał mi pisać dalej. Teraz czerpię z tego czasu.

Myślisz o udziale w talent show?

Byliśmy z chórem w programie „Mam talent”. W programie zaśpiewaliśmy utwór „I still haven’t found what I’m looking for” zespołu U2. Jednak ja chyba do tego typu programów się nie nadaję. Trzeba umieć pływać w tym show biznesie. (śmiech) Być może teraz inaczej do tego bym podszedł. W takim programie trzeba mieć historię, ja chyba miałem zbyt normalną (śmiech). Tak czy siak, jestem mądrzejszy o kolejne doświadczenie.

A jak wygląda prowadzenie chóru gospel?

Dość nietypowo prowadzę mój chór. Jak to nazwała jedna z dyrygentek, to taki trochę amerykański sposób. Opieram się na ludziach, z którymi wcześniej współpracowałem, ale skład chóru nie jest stały, zmienia się. Wokalistów wybieram pod dany projekt. Śmieję się, że jeszcze nigdy nie wystąpiłem w tym samym składzie. Chór składa się m.in. z uczestników programów: „Must Be The Music”, „The Voice of Poland”, „Bitwa na głosy”, „Mam talent” oraz studentów i wykładowców wydziałów wokalnych akademii muzycznych. Stawiam na profesjonalizm.

Twój przypadek pokazuje, że można się realizować bez telewizji.

Uważam się za szczęściarza, bo wszystko co robię, sposób w jaki zarabiam na życie – koncerty, warsztaty, bycie nauczycielem muzyki, oprawa muzyczna ślubów, nagrywanie płyt, nagłaśnianie imprez – wszystko związane jest z muzyką. Wszystko jest muzyką. To jest mój sukces po poznańsku (śmiech)!

Życzę Ci realizacji jak największej liczby ciekawych projektów i dalszego rozwoju.

Dziękuję. Muzyka to moje życie. Ja z kolei chciałbym wszystkim życzyć muzyki życia. Niech wszystko gra i śpiewa! Niech sukces będzie z Wami (śmiech).