Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Marzycielka

16.04.2020 16:00:00

Podziel się

Gdyby nie marzenia, świat stałby w miejscu. Wszyscy je mamy, jednak tylko niektórzy są na tyle silni i zdeterminowani, aby je spełniać. To, czy odważymy się mówić o nich, a jeszcze bardziej – realizować je, zależy od wielu czynników. Od tego jakim jesteśmy typem człowieka, od wychowania, które odebraliśmy, od siły naszego charakteru. Oto Agnieszka Krawczyk – AliSS. Kobieta orkiestra. Tańczy, pisze, fotografuje, rysuje, maluje, śpiewa, praktykuje jogę. Sama wychowała (niezwykle utalentowaną plastycznie) córkę.

ROZMAWIA: Ewa Malarska
ZDJĘCIA: Archiwum prywatne

Znamy się ponad 20 lat. Przez ten czas byłam świadkiem Twojego rozkwitu z dziewczyny w kobietę, potem matkę, a najbardziej w ARTYSTKĘ. Trudno jest zdefiniować, czy jesteś bardziej wokalistką, fotografką, rysowniczką, malarką, pisarką czy poetką.

Oj tam, oj tam, zaraz ARTYSTKĄ, zwłaszcza taką przez wielkie A (śmiech). Wiesz, jestem po trochu tym wszystkim. Wiedźmą też jestem. J Bo wiem. Wiem, że trochę nie pasuję do tego świata, że zbyt zachłannie i osobiście odbieram wszystko, co wokół się dzieje. Zbyt dużo wiem o rzeczach, które mają się wydarzyć. Nie, nie jestem jasnowidzem, ale czasem uderza mnie myśl, że moja intuicja jest zbyt precyzyjna i zbyt dokładnie osadzona w konkretnym czasie. A może to tylko – tak jak mówisz – determinacja, aby spełniać to, o czym marzę.

Właśnie. Rozwijasz swoje talenty z niesłychaną pasją. Jak tylko zdecydujesz, czym będziesz zajmować się w najbliższym czasie – poświęcasz tej czynności całą siebie. Oczywiście na miarę możliwości, czyli w wolnych chwilach. Ostatni rok bardzo temu sprzyjał.

Taaak. Rzuciłam pracę w korpo. Pracę, która miała być na chwilę, a trwała ponad 20 lat. Długo dawała mi stabilizację, której potrzebowałam wychowując córkę. Pracę zupełnie niezgodną z moim wykształceniem i zainteresowaniami. Ale przecież z czegoś trzeba żyć. Tym bardziej, że odczuwałam coraz większą potrzebę odcięcia pępowiny łączącej mnie z rodzicami. Nawet jeśli to odcięcie nie nastąpiło jednym ruchem i przez jakiś czas, już jako dorosła osoba, mieszkałam z nimi, to jednak przestałam być tylko ich dzieckiem i chciałam podejmować własne życiowe wybory. Jednakże dopóki nie zaczniesz zarabiać na siebie, trudno jest sprawić, żeby inni ludzie, w tym także rodzice, zaczęli traktować cię jak dorosłego, równorzędnego partnera do rozmowy. To z kolei, co jest zupełnie naturalne, uwiera jak kamyk w bucie i człowiek zaczyna tęsknić za całkowitą niezależnością.

A jak to się stało, że zaczęłaś pracować w Telekomunikacji Polskiej (obecnie Orange)? Skąd pomysł, żeby szukać pracy właśnie tam?

Ha, sama dobrze wiesz, jak trudno było znaleźć pracę, zwłaszcza stabilną. U mnie zdecydowały tradycje rodzinne – ojciec tam pracował, ja po studiach (planowanie przestrzenne) nie znalazłam pracy w zawodzie. W Zakładzie Radiokomunikacji i Teletransmisji stworzono Dział Usług i Marketingu. Spróbowałam, sprawdziłam się i… zostałam na dłużej niż planowałam. Szczególnie, że atmosfera w zespole była fantastyczna, a to stanowi ważną część pracy, w której spędzamy przecież większość życia.

O tak, pamiętam nasze szalone, wcielane w życie pomysły, gdy obsługa programów komputerowych dopiero ruszała, a my z radością i mimo dojrzałości – z dziecięcą ciekawością, uczyłyśmy się korzystać z kolejnych aplikacji, wykorzystywać je dla ułatwienia sobie pracy.

To prawda. Ja też bardzo miło wspominam pierwsze lata pracy, jeszcze przed restrukturyzacją. Sporo się wtedy nauczyłam. Można było korzystać z różnych kursów – w zasadzie zdobyć całkiem nowe umiejętności, rozwijać się. Kierownictwo, otwarte na nowości, cierpliwie znosiło nasze szalone pomysły i myślę, że z zadowoleniem obserwowało ich realizację, zwłaszcza, że nierzadko, to co stworzyłyśmy, okazywało się bardzo przydatne w dalszej pracy. Dla nas to była okazja do stworzenia czegoś nowego od podstaw, tylko naszego. Może praca w Orange nie była pracą moich marzeń, ale mimo wszystko pracując w różnych działach, sporo się nauczyłam.

A teraz? Rzuciłaś pracę w korporacji i realizujesz wreszcie swoje marzenia i artystyczne talenty?

To nie tak, że zaczęłam dopiero teraz. Trochę to już trwa. Wiesz, jak człowiek przychodzi do domu wykończony pracą i atmosferą, która, nie czarujmy się, w ostatnich latach do najmilszych nie należała, musi znaleźć sobie jakąś odskocznię, sposób żeby uwolnić się od negatywnych emocji. Można odreagować fizycznie – dlatego zaczęłam chodzić na jogę i taniec. Przekonałam się, że ruch w formie, która mi pasuje, naprawdę pomaga, endorfiny wyzwalają się pod wpływem wysiłku fizycznego i zdecydowanie poprawiają nastrój. Dodatkowo joga pozwala się uspokoić, odciąć od gonitwy myśli, zrelaksować. Zawierasz przy tym nowe znajomości, zdarza się, że nawiązujesz przyjaźnie. Rozszerzasz horyzonty.

A pisanie? Kiedy zaczęłaś?

Przez kilka lat brałam udział w warsztatach pisarskich organizowanych przez Krysię Bezubik na profilu „Piszemy, bo chcemy – kawiarnia literacka”. Te warsztaty, podobnie jak sama Kawiarnia Literacka, polegały przede wszystkim na rozmowach o pisaniu, robieniu krótkich ćwiczeń pisarskich, dzieleniu się sposobami na pisarskiego lenia czy brak weny. Część uczestników już publikuje swoje teksty, więc nasze spotkania on-line były też cennym źródłem informacji o tym, jak wygląda współpraca z wydawnictwami czy proces publikacji dzieła.

Poezja?

Oj, to są naprawdę zamierzchłe dzieje. Zaczęłam jeszcze w liceum. Gdzieś po drodze miałam też dość długą przygodę z pisaniem bloga. Dalszy ciąg znasz. Obie przez jakiś czas udzielałyśmy się razem na grupie dyskusyjnej w intranecie, prowadząc burzliwe dyskusje o literaturze, próbując naszych sił w poezji. Potem było zaproszenie na Majówkę Poetycką, którą zorganizowałaś z Twoją grupą poetów internetowych z pl.hum.poezja. To było ciekawe doświadczenie. Spotkanie ludzi, którzy zjechali do Ciebie z całej Polski, żeby spędzić razem „weekend poetycki”, dyskutując i spierając się o środki wyrazu i słowa zakazane (niewskazane) we współczesnej poezji. Sporo się wtedy nauczyłam. Jednak moja kocia natura i zamiłowanie do chodzenia własnymi drogami sprawiły, że mimo wszystko nadal wolę pisać wiersze po swojemu.

A pamiętasz, jakie wrażenie zrobiłaś śpiewając na tym spotkaniu? Masz kilkuoktawową skalę głosu, zaśpiewałaś wtedy sopranem kilka pieśni. Mury drżały! Kilka tygodni temu byłam na koncercie, w którym brałaś udział. Zaskoczyłaś mnie.

Mniej więcej 2,5 oktawy. Podobno (śmiech). No tak. Mając dużo wolnego czasu, zapisałam się na kurs emisji głosu. Ku mojemu zaskoczeniu, Twojemu jak widać też, odkryłam, że potrafię wykorzystać w śpiewaniu również ciekawe „doły”. Do tej pory wolałam śpiewać bardzo wysoko. Profesjonalny trening wokalny, trwający kilka miesięcy, pokazał mi jednak, że mogę lepiej i w szerszym zakresie wykorzystać możliwości mojego głosu. Ta wiedza na pewno przyda mi się przy nagrywaniu kolejnych coverów rozmaitych utworów, które od jakiegoś czasu umieszczam na swoim kanale na youtube. Prawdę mówiąc ten kanał to trochę moja autoterapia. Jestem perfekcjonistką, więc podczas nagrywania trudno jest mi powstrzymać się przed ciągłym poprawianiem, ulepszaniem nagrania. Zawsze znajdę coś, co mogłabym zaśpiewać lepiej. Wstawiając piosenkę na YouTube, w pewnym momencie mówię sobie „jest dobrze, wystawiasz” i ten moment traktuję jako koniec nieustannej korekty. Z komentarzy wynika, że ludziom podoba się to, co robię, nawet jeśli ja nadal uważam, że nie jest idealnie.

Rysować zaczęłaś też dawno, dawno temu, potem odłożyłaś to na jakiś czas – praca, dziecko, to zrozumiałe. Gdy się poznałyśmy, pokazywałaś mi swoje prace rysowane ołówkiem. Już wtedy robiły wrażenie. Uczyłaś się rysunku?

Nie, choć w szkole podstawowej chodziłam przez jakiś czas na kółko plastyczne. W zasadzie jestem samoukiem w każdej dziedzinie. Dużo czytam, obserwuję kanały z tutorialami i oczywiście dużo rysuję. W styczniu 2016 roku narodził się pomysł na postanowienie noworoczne związane z moim powrotem do rysowania. Postawiłam sobie cel – minimum jeden rysunek miesięcznie.

Udało się?

Śmiech. Jasne. Zdarza się, że w trakcie miesiąca powstaje tego znacznie więcej. Czasem rysuję kilka prac jednocześnie. Ostatnio eksperymentuję z cienkopisami, co jest trochę większym wyzwaniem, bo ołówek można zawsze wymazać – poprawić, a cienkopisu już nie. Spodobało mi się też łączenie ołówka z kredkami. Pomału oswajam pędzle i farby. Na razie rysuję głównie portrety ze zdjęć.

I to naprawdę pięknie. Zaskoczyłaś mnie moim. Nie wiem skąd wytrzasnęłaś mój portret jeszcze z przedszkola, gdy wyglądałam jak chłopiec. Ale narysowałaś go genialnie. Rysujesz też z natury?

Najpierw muszę dopracować warsztat. Na wyzwania cięższego kalibru przyjdzie jeszcze czas.

Fotografia?

To kolejna z moich pasji „od zawsze” (zamyślony uśmiech). Pierwsze zdjęcia robiłam aparatem analogowym. Sama je wywoływałam. Wymagało to dużo czasu i pracy, ale sprawiało mi mnóstwo frajdy. Potem pierwszy aparat cyfrowy i cały czas samokształcenie. Teraz – prawie jak wszyscy dzisiaj – robię zdjęcia przeważnie komórką. Potem obrabiam je w programach graficznych.

W 2016 roku zorganizowałaś z koleżanką trzytygodniowy wyjazd do Korei Południowej.

Skąd ten pomysł?

Nie wierzę w przypadki, a tu – można powiedzieć – nastąpił wyjątkowy splot dziwnych zdarzeń. Najpierw kolega (właściwie dla żartu) pokazał mi na YT teledysk z koreańskim popem. Pośmialiśmy się, ale coś mnie w tym teledysku urzekło i przyciągnęło na dłużej – stroje, kolory, układy choreograficzne (sama lubię tańczyć). I tak to się zaczęło. Później polubiłam na facebooku stronę dotyczącą tej muzyki. Po pewnym czasie odezwała się do mnie dziewczyna udzielająca się na tej stronie, z pytaniem, czy nie chciałabym pojechać z nią do Korei, bo mąż nie chce puścić jej samej.
Pomysł był tak szalony, że potraktowałam go jako kolejne życiowe wyzwanie i zgodziłam się bez zastanowienia. Tym bardziej, że lubię takie dziwne idee, a ponadto nie jestem miłośniczką gotowych wycieczek. Lubię mieć wolność wyboru, własny plan działania i zwiedzania.

Zapisałaś się na naukę języka koreańskiego.

Tak, wyjazd był znakomita motywacją. To była dobra decyzja. Warto znać chociaż podstawy języka kraju, do którego się jedzie, szczególnie, jeśli planuje się tam wrócić (śmiech).
Pierwszy wyjazd sprawił, że zakochałam się w Seulu. Już w samolocie, w drodze powrotnej postanowiłam, że w następnym roku muszę znowu polecieć do Korei Południowej. Tym razem odwiedziłam moje ukochane miasto i ulubione miejsca z moją córką. Chyba udało mi się nawet zarazić Ją trochę tą moją szaloną miłością.
Od tamtej pory nadal intensywnie uczę się koreańskiego i sprawia mi to niezwykłą frajdę. Chciałabym pojechać tam na dłużej, może nawet znaleźć pracę.

To ciekawy pomysł. Nie ma chyba w Polsce wielu osób biegle posługujących się koreańskim.

To prawda. Dopiero od jakiegoś czasu Korea Południowa i jej język stają się w Polsce popularne. Tylko na dwóch lub trzech uniwersytetach jest wykładana filologia koreańska. Na pewno w Poznaniu i Wrocławiu. Wydaje mi się, że w Warszawie jest ona połączona z japonistyką, ale pewna nie jestem.

Może to jest miejsce na własną działalność w tym zakresie.

Może i tak. Na pewno warto się nad tym zastanowić.

Podziel się proszę informacją, gdzie można zobaczyć Twoją twórczość.

Od niedawna promuję się artystycznie na Instagramie i YouTube. Zapraszam do oglądania i słuchania:

YouTube: AliSS (covers), IG: alissdeloupart (rysunki), IG: alisspoetry (poezja), IG: alissdeloup (fotografia)