Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Miałam przeczucie, że tu będzie mi dobrze

22.11.2019 13:00:00

Podziel się

Na pomysł rozmowy wpadłam widząc na ulicy drobną blondynkę na wózku inwalidzkim, przedzierającą się przez zacinający deszcz i silne podmuchy wiatru. Pomyślałam – ta kobieta na pewno nie ma jesiennej chandry? A może ma na to jakiś sposób? I tak spotykamy się z Anną Rutz, która od trzech lat jest Pełnomocniczką Rektora UAM ds. Osób z Niepełnosprawnościami. Znamy się z UAM, często współpracujemy, więc od razu możemy przejść do sedna...

ROZMAWIA: Małgorzata Rybczyńska
ZDJĘCIA: Sławomir Brandt

Aniu, masz jedną rękę i niesprawne nogi – jesteś osobą z niepełnosprawnością. Często podkreślasz, że to nie to samo co osoba niepełnosprawna.

Dla mnie to ogromna różnica i staram się to wszystkim wyjaśnić. Posłuchaj, kiedy mówię o kimś, że jest to osoba z… to na początku jest człowiek, a niepełnosprawność jest takim dodatkiem. Podam przykład, inaczej brzmi „blondynka”, a inaczej „kobieta o blond włosach”. W przypadku osób takich jak ja, to działa podobnie. Kiedy słyszę „osoba niepełnosprawna”, albo – nie daj boże – niepełnosprawna, bez słowa „osoba”, to widzę pewne zaszufladkowanie, stygmatyzację.

Tak mówi wielu ludzi…

Na szczęście jest coraz lepiej. Mówią tak niektóre małe dzieci, bo to wynoszą z domu. Media też nie są bez winy. Gdzieś tam jeszcze są tabliczki „parking dla inwalidów” – to już jest straszne, ZUS też używa takiej terminologii. Ale idzie to w dobrym kierunku – rektora i prorektorów UAM już nie muszę poprawiać (śmiech).

Ty ze swoją niepełnosprawnością żyjesz od urodzenia. Ma to jakieś znaczenie?

Wydaje mi się, że tak, choć trudno mi to ocenić, bo nie jestem obiektywna. Dla mnie to po prostu inny sposób funkcjonowania. Ja nigdy nie czułam się gorsza, co zawdzięczam rodzicom i nauczycielom. Myślę innymi kategoriami, że np. muszę przyjechać na spotkanie z Tobą tramwajem niskopodłogowym, a nie jakimkolwiek i na tym polega ta różnica. Nie mam prawa jazdy, ale raczej dlatego, że nie chcę go mieć, bo jestem bardziej z tych eko. To jest więc tylko alternatywny styl życia, inny sposób funkcjonowania, na pewno nie gorszy. Przypuszczam, że osoby, które straciły pełną sprawność w trakcie życia, inaczej to widzą. Zauważam, że bardziej dążą do tego, by spełniać się w wielu różnych funkcjach. Moi znajomi po wypadkach, po tym okresie załamania, wyparcia, też chcą żyć pełnią życia i wiele z niego czerpać.

Zawsze byłaś taka samodzielna?

Tak, to chyba cecha jedynaków. Jako dziecko pracujących rodziców, miałam różne obowiązki i wiedziałam, że muszę o siebie zadbać, kiedy mama i tata są w pracy. To przekłada się teraz na moje funkcjonowanie, bo sama sobie nie daję taryfy ulgowej, ale też nie daję jej innym i wiem, że to różnie bywa odbierane (śmiech). Dzieciństwo, przedszkole i podstawówkę wspominam jako cudowny czas, bo miałam fajną klasę i wspaniałych nauczycieli. I moim zdaniem to – wbrew obiegowym opiniom – fenomen małej miejscowości, zgranej społeczności, w której żyłam. Tam, gdzie wszyscy się znają, łatwiej znaleźć pomoc i akceptację. Inaczej jest w dużym mieście, gdzie wszyscy są anonimowi. Jak ojciec nie mógł mnie odebrać z autobusu po szkole, to odbierał mnie sąsiad, znajomy. Nie pamiętam też, aby dzieci się ze mnie śmiały. Trafiłam do przedszkola kilka dni później niż wszyscy. To był czas dla nauczycieli, którzy rozmawiali z dziećmi na temat inności, różnych ludzi. Po moim pojawieniu się, nie było żadnych problemów, już pierwszego dnia rządziłam w przedszkolnej kuchni (śmiech). Zawsze uczestniczyłam w wycieczkach i pamiętam, że moi towarzysze z tych dziecięcych lat, bardzo lubili pchać mój wózek. Trudniejszy okres przyszedł w liceum, gdzie zderzyłam się z miastem. Niestety do dziś trudno mi pochlebnie wypowiadać się o mieście Wejherowo. Młodzież z rzekomo dobrych rodzin, moim zdaniem, była zupełnie nieprzygotowana na kontakt z kimś, kto się od nich różni. Tam musiałam walczyć i pokazywać pazury.

A mimo to podjęłaś szaloną decyzję, że wyjeżdżasz na studia do jeszcze większego miasta, czyli Poznania.

Najciekawsze jest to, że ja jako dziecko Poznania nie cierpiałam. Kojarzył mi się tylko ze Szpitalem Ortopedycznym im. Wiktora Degi, gdzie przyjeżdżałam na rehabilitację. Moja mama do tej pory wspomina, jak na brzmienie słowa Poznań zaczynałam się cała trząść. Ale to właśnie tu była wtedy najlepsza germanistyka, a ja od dziecka uwielbiam języki, a niemiecki szczególnie. Więc przyjechałam do Poznania z koleżanką i z tą samą torbą, którą zawsze zabierałam do szpitala. Kiedy po wyjściu z pociągu stanęłyśmy na peronie, powiedziałam „Wiesz co, mam przeczucie, że tu będzie nam dobrze”. I sprawdziło się, od samego początku spotykam sympatycznych i życzliwych ludzi.

I od samego początku ty też pomagasz – przez ostatnie trzy lata jako Pełnomocnik Rektora ds. Osób z Niepełnosprawnościami. Dużo masz pracy?

Cieszę się, że UAM ma najwięcej studentów z niepełnosprawnościami w Polsce, a od kandydatów na studia słyszę, że mamy opinię uczelni przyjaznej takim osobom. Pracy jest jednak więcej niż przypuszczałam. Choćby nasz ostatni pomysł, który realizujemy z Poradnią Rozwoju i Wsparcia Psychicznego. Po cyklu szkoleń dla kadry administracyjnej i dydaktycznej o tym, jak wspierać studentów w kryzysie psychicznym, Poradnia jest po prostu oblegana! Staramy się uczyć studentów radzenia sobie z trudnościami, ze stresem. Pomagać też kadrze, pracownikom, uświadamiać im, że osoba z niepełnosprawnością, także tą psychiczną, nie chce wykorzystać swojej pozycji, tylko ma realne problemy. My nie proponujemy obniżenia wymagań, lepszych warunków, chodzi o alternatywny, inny sposób funkcjonowania, nie gorszy, nie lepszy, ale dostosowany do potrzeb. A teraz są takie technologie, że naprawdę da się to zrobić. I muszę przyznać, że mamy coraz bardziej świadomą kadrę.

Jesteś taką osobą pierwszego kontaktu dla tych potrzebujących?

Zdarza się, że tak – ja albo Pan Szymon Hejmanowski, nasz psychologiczny konsultant. Dzwonią też rodzice studentów z niepełnosprawnościami. Na początku trochę się zżymałam i nie chciałam z nimi rozmawiać, przecież studenci to dorośli ludzie i sami mogą o sobie decydować. Potem pomyślałam, że przecież jeśli ktoś jest w kryzysie psychicznym i rodzic nie wie, co się z nim dzieje, to trzeba być z nim w kontakcie.

Oblegana poradnia? Z młodymi jest aż tak źle?

Niestety tak, nie jestem psychologiem, więc nie chcę wnikać w przyczyny, ale młodzi ludzie nie radzą sobie ze stresem, źle reagują na wszelką krytykę, nawet konstruktywną. To jest pandemia. Nie wiem, czy jesteśmy przebodźcowani jako społeczeństwo, mamy nadmiar informacji, elektroniki, ale młodzi ludzie magazynują w sobie dużo stanów lękowych. Zauważam też, jak bardzo trudno, zwłaszcza pierwszorocznym, zaadaptować się do nowych warunków, do tej samodzielności, gdzie muszą sami sobie wszystko załatwić i się najeść, i oprać. Umiejętność poukładania sobie tego nowego życia, to – jak się okazuje – dla niektórych trudne zadanie. Pozytywne jest jednak to, że coraz częściej umieją się przyznać do problemów i wiedzą, jak do nas trafić.

Jesteś osobą niezwykle aktywną i samodzielną. Pływasz, nurkujesz, a przede wszystkim działasz na rzecz osób tobie podobnych, czasem – to może nie jest właściwe słowo – wykorzystując swoją niepełnosprawność.

To jest dobre słowo, ja nie widzę w nim nic złego. W pewien sposób wykorzystuję tę swoją niepełnosprawność, choć oczywiście staram się, aby nie być gwiazdą w tym celebryckim sensie. Dzięki temu, że mam dosyć widoczną niepełnosprawność, to ludzie mnie zapamiętują. I to jest dobre narzędzie do budowania relacji. Łatwiej mi jest, będąc być może bardziej rozpoznawaną osobą, załatwić pewne rzeczy dla dobra innych. Dlaczego więc tego nie robić?

Sesja fotograficzna na plaży też służyła szczytnemu celowi, a przy okazji dobrze się bawiłaś.

Dokładnie, podczas Szkoły Liderów poznałam świetną fotografkę, Sylwię Nikko-Biernacką. Ona wymyśliła projekt wzmacniający kobiety z niepełnosprawnościami. Chodziło o to, aby były bardziej widoczne w przestrzeni publicznej. Zwróć uwagę, mówimy osoba z niepełnosprawnością, tak bezpłciowo, jakby wszystkie problemy były takie same zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet z niepełnosprawnościami. A tak nie jest. Stąd wziął się pomysł dostępności plaż – także dla seniorów, matek z małymi dziećmi, wózkami. Sylwia przeszła całe wybrzeże, 440 km, a my – dziewczyny z niepełnosprawnościami – jako ambasadorki projektu, towarzyszyłyśmy Jej na poszczególnych etapach trasy. Później odbyła się sesja zdjęciowa. Ja miałam białą sukienkę, okulary przeciwsłoneczne, Vogue w ręce. Ta sesja miała pokazać, że kobiety z niepełnosprawnościami, choć różne, mają jakieś „części wspólne” z innymi kobietami. Tak zresztą nazywała się wystawa.

To na zakończenie naszej rozmowy zapytam – miewasz chandrę czy nie?

Oczywiście, że tak, ale nie w deszczu. Najlepszy sposób na jesienne słoty to nie myśleć, że dookoła jest szaro i smutno, tylko robić swoje. A jak już jest bardzo źle, to chowam się pod kocyk z kubkiem ciepłej herbaty z dobrym soczkiem lub miodem, żeby się tak „ojojać”, opatulić. I potem przychodzą do głowy ciekawe pomysły.

Dziękuję za zastrzyk dobrej energii na te listopadowe dni!