Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Mikrowyprawy

25.01.2021 12:05:00

Podziel się

Nie trzeba być wielkim podróżnikiem, żeby przeżywać prawdziwe przygody. Łukasz Długowski, który sam o sobie mówi, że jest oryginalną pyrą, udowadnia, że wystarczy chwila, by wyrwać się z miasta i doświadczyć emocji dających paliwo do życia. Jak to zrobić?

ROZMAWIA: Anna Skoczek
ZDJĘCIA: Nat Kontraktewicz

Jak zaczęła się Twoja przygoda z mikrowyprawami?

Przez całe życie chciałem być wielkim podróżnikiem, takim jak polarnik Marek Kamiński albo jak himalaista Krzysztof Wielicki. W 2012 roku postanowiłem rozpocząć swoją karierę podróżniczą i próbowałem przejść samotnie Norwegię na nartach. To miała być trasa z Bergen do Oslo, czyli 500 kilometrów. Później chciałem jeszcze przejść Spitsbergen, biegun południowy, później północny… Zgodnie z planem właśnie tak to miało się rozwijać, ale podczas tej próby przejścia Norwegii, ze względu na zagrożenie lawinowe, zawróciłem. Uznałem, że ryzyko jest zbyt duże. Mając w domu 5-letniego syna i na szali jego życie, moje zdrowie i moje życie, stwierdziłem, że nie będę ryzykować. Wróciłem z tej podróży i zrezygnowałem z mojej wielkiej podróżniczej kariery.

Uważasz, że było warto?

Może wydawać się, że to była największa porażka mojego życia. Ja bym powiedział, że to była najważniejsza porażka. Zmieniła ona całkowicie mój sposób patrzenia na świat, na to, co jest wartościowe, co warto rozwijać. Oczywiście brakuje mi takich wielkich eksploracji, kiedy widzę na przykład jakieś zdjęcia. Póki co jednak, mikrowyprawy i emocje z nimi związane mi wystarczają i dają paliwo do życia. Nie wykluczam oczywiście, że kiedyś wyruszę na jakąś większą wyprawę, ale już tylko dla siebie. Nawet nikomu o tym nie opowiadając.

Ale nie odpuściłeś wypraw tak zupełnie.

Cały czas potrzebowałem tych emocji i doświadczeń związanych z podróżowaniem, poznawaniem nowych ludzi. Po powrocie z Norwegii trafiłem na bloga brytyjskiego podróżnika Alastaira Humphreys’a, który przez parę lat przejechał cały świat na rowerze. Kiedy wrócił do domu, też nie chciał już ruszać w te wielkie podróże, a jednocześnie chciał doświadczać tych wszystkich emocji, o których wspomniałem. Wymyślił wtedy coś, co nazwał microadventures. Przełożyłem to na polski jako mikrowyprawy. Rozwinąłem jego ideę, zacząłem o niej opowiadać i zachęcać do niej innych. Wtedy jeszcze byłem dziennikarzem Wyborczej, a kiedy zacząłem o tym pisać w gazecie, zgłosiło się do mnie wydawnictwo. Tak napisałem książkę „Mikrowyprawy w wielkim mieście” i przez to zaczęli zgłaszać się do mnie ludzie, którzy chcieli żebym gdzieś ich zabrał.

I gdzie ich zabierałeś?

W różne miejsca. Starałem się wybierać takie blisko miasta, na przykład bagno Pulwy pod Warszawą albo nad Dolną Dolinę Bugu, albo na Bagno Całowanie. Czasami wyjeżdżaliśmy dalej do Beskidu Żywieckiego czy w Puszczę Białowieską na tropienie wilków.

A Ty jak trafiłeś wcześniej na te miejsca?

To kwestia mojej ciekawości. Opowiadam ludziom o tym, co mnie samego fascynuje. O tych miejscach, które mnie samego interesują. Tak było z wyspami na Wiśle. Wracałem samolotem z jakiejś podróży i kiedy podchodziliśmy do lądowania na Okęciu, przelatywaliśmy nad rzeką. Zobaczyłem wtedy na niej wyspy i stwierdziłem, że chcę zobaczyć, jak wyglądają z bliska. Czasem jest tak, że jadę sobie gdzieś samochodem i widzę jakiś ciekawy fragment terenu. Zatrzymuję się, wysiadam i go odkrywam. W ten sposób realizowałem też swoje potrzeby. Wyjeżdżałem za miasto, rozbijałem się na wyspie, tam sobie spałem, a rano jechałem do pracy.

W pewnym momencie działania mikrowypraw zaproponowałeś wypady za miasto ojcom z dziećmi.

Wszystkie moje pomysły biorą się z moich potrzeb i doświadczeń. Straciłem ojca, jak miałem 10 lat. Nawet kiedy żył, to nie bardzo się angażował w ojcostwo. Obserwując dzisiejsze rodziny, nadal mam takie wrażenie, że ojcowie trochę mniej się realizują w relacjach. Dzieje się tak oczywiście z różnych powodów. Niekoniecznie jest tak, że nie chcą. Czasami po prostu nie mają na to przestrzeni emocjonalnej, bo na przykład żony bardziej ją zagarniają. Stwierdziłem w pewnym momencie, że chcę ojcom dać możliwość do przeżywania i budowania więzi z dzieckiem na własnych zasadach.

Tak powstały wyjazdy fathers only…

Czyli tylko dla ojców z dziećmi. Chciałem pokazać, że po pierwsze ich sposób wychowania dzieci jest równie ważny, jak matczyny i równie dobry, jak matczyny. Po drugie, chciałem pokazać, że inni ojcowie mają podobne problemy i że na takich wyjazdach mogą się wymieniać doświadczeniami. Po trzecie, chodziło też o to, żeby dać poczucie matkom, że wypuszczają ojca na weekend z dzieckiem i ono wraca w jednym kawałku i jest szczęśliwe. Mama w tym czasie wypoczywa, ojciec z dzieckiem są zadowoleni, więc wszyscy na tym korzystają.

Czy ojcowie na takich wyprawach są przerażeni?

Nie pamiętam, żeby którykolwiek wyjazd wiązał się ze szczególnym lękiem mężczyzn. Zwykle jest tak, że jeśli ojcowie nie potrafią zrobić czegoś tak, jak mamy, to zrobią to na swój sposób. Przez jakiś czas zarówno same matki, jak i sami ojcowie są w stanie zapewnić dziecku dokładnie to, czego ono potrzebuje. W tych wyjazdach ojcowskich naprawdę jest wszystko. Jest opieka, troska, przytulanie i jest postawienie do pionu, jak trzeba i jest wolność. Wychowanie przez ojców i przez matki jest różne i dobrze, jeśli dziecko może jednego i drugiego doświadczyć. 

W trakcie tych wypraw tropicie ślady. Czy te czaszki, czy kości, które znajdujecie, naprawdę tam są, czy je podrzucasz?

Nie, nie. Wszystko na mikrowyprawach jest prawdziwe. To są rzeczy, które ja znalazłem w lesie i po prostu czasem leżą nawet w tych samych miejscach.

Jak się tropi?

Przede wszystkim las i zwierzęta mają swój język. Wiem, że dla kogoś, kto wchodzi do lasu od czasu do czasu, wszystko może wyglądać jak jeden wielki chaos. Ja też tak kiedyś patrzyłem na las. Teraz kiedy wchodzę do lasu, jest tak, jakbym czytał książkę. Są pojedyncze słowa, które układają się w całe zdania. Każda linia na ścieżce, złamana gałązka, ogryziona kora, to wszystko coś znaczy. Żeby zrozumieć, trzeba jednak nauczyć się ten język czytać. Wtedy tropienie jest dużo łatwiejsze.

Masz przyrodnicze wykształcenie?

Jestem absolwentem filozofii, więc wszystkiego uczyłem się sam. Nadal zresztą się uczę. Przez wiele lat chodziłem po lasach z przyrodnikami, leśnikami, czytam książki, raporty, analizy. Odkąd zacząłem się zajmować mikrowyprawami, mogę powiedzieć, że jestem na ciągłym uniwersytecie przyrodniczym. Czasem mam zajęcia z funkcjonowania bagien, a to z funkcjonowania wilczej watahy, z żubrów, z lasów pierwotnych i tak dalej.

Czy ta fascynacja przyrodą zawsze była w Tobie? Czy byłeś kiedyś typowym mieszczuchem?

Miłość do przyrody zaczęła się od flancowania buraków. Jak wysiewasz buraki i wyrastają już do kilku centymetrów powyżej gruntu, to później musisz je rozsadzić. Chodzi o to, żeby jeden burak rósł w odpowiednim odstępie od drugiego. To się nazywa flancowanie, z niemieckiego, i to jest wielkopolska nazwa dla tej czynności. Robiłem to jako dziecko z babcią ogrodzie. W ogóle bardzo dużo pracowałem z babcią i dziadkiem. Często u nich spędzałem wakacje czy weekendy. Biegaliśmy po łąkach, budowaliśmy szałasy, łaziliśmy po drzewach, brodziliśmy w rzeczkach. Na pewno można powiedzieć, że miałem takie wolno wybiegowe dzieciństwo i moja fascynacja przyrodą właśnie z tego wynika. Z drugiej strony uważam, że każdy ma w sobie miłość do przyrody. Jest nawet taka teoria amerykańskiego biologa Edwarda O. Wilsona o biofilii. Mówi o tym, że każdy człowiek ma więź z przyrodą i każdy jej potrzebuje.

Jakie masz teraz plany?

W tej chwili staram się opowiadać o przyrodzie w podcastach Akademia Leśna Mikrowyprawy. Są tam na przykład wywiady z przyrodnikami. Nie są to nudne wykłady. To powrót do moich dziennikarskich doświadczeń radiowych. Jednocześnie to taka forma opowiadania o przyrodzie, która jest lepsza niż wrzucanie postów na Facebooka, Instagrama i inne, bo przy podcastach jest większa szansa na skupienie odbiorcy. To jakościowa rozmowa, której mi brakowało w mediach społecznościowych. Podpisałem też umowę na trzy książki, więc powinienem właściwie teraz siedzieć i pisać.

Zdradzisz o czym będą książki?

Oczywiście możemy się spodziewać przyrody z perspektywy dotąd nieporuszanej. Będzie o przyrodzie dotyczącej mieszczuchów. Właściwie temat, który poruszam, jest tematem tabu. Więcej będzie można przeczytać wiosną 2022 roku.