Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Na dobry początek dnia – dobre śniadanie

28.11.2019 13:00:00

Podziel się

Niedawno ukończyła wrocławską szkołę teatralną, pochodzi z artystycznej rodziny. Jest na początku swojej drogi artystycznej, ale już wystąpiła na największym festiwalu teatralnym świata, przygotowała autorski monodram i... zadebiutowała w Scenie na Piętrze, kultowym dla wielu artystów miejscu. Poznajcie Joannę Sobocińską.

ROZMAWIA: Elżbieta Podolska
ZDJĘCIA: Archiwum

Jako aktorka była Pani w Scenie na Piętrze po raz pierwszy. Czy jako widz bywała Pani na tej niewielkiej widowni już wcześniej?

Tak, zdarzało mi się odwiedzać Scenę Na Piętrze jako widz. Rodzice bardzo dbali o moje kulturalne wychowanie i zabierali mnie na spektakle w różne miejsca w Poznaniu. Od kiedy jednak wyjechałam na studia do Wrocławia i Poznań odwiedzałam dużo rzadziej, nie byłam w stanie poświęcić tak dużo czasu na wydarzenia kulturalne Poznania. Wróciłam więc na Scenę Na Piętrze po kilkuletniej przerwie.

Skąd pomysł na sięgnięcie do życiorysów George Sand i Fryderyka Chopina? Ich relacje były burzliwe i skomplikowane.

Pomysł zakiełkował w mojej głowie kilka lat temu. Pracowałam w jednym z teatrów podczas festiwalu w Awinionie we Francji. Zakochałam się w tym wydarzeniu. Jest to niesamowite święto sztuki. Tylu aktorów, reżyserów, twórców teatru w jednym miejscu i czasie.
Festiwal w Awinionie to największy festiwal teatralny na świecie. Każdego roku, przez cały lipiec, funkcjonuje w tym niedużym mieście kilkadziesiąt teatrów, w których – w sumie – granych jest ponad 1000 spektakli dziennie. Zamarzyłam również wystąpić na tym festiwalu. Zaczęłam więc się zastanawiać, jaki materiał byłby interesujący dla francuskiej widowni, a przy okazji nietrudny do eksploatacji. I tak oto wpadłam na pomysł monodramu z George Sand w roli głównej. Kilka lat później udało mi się go wyprodukować.
Co ciekawe, do Awinionu ze spektaklem dotarłam dużo wcześniej i z zupełnie innym projektem niż zakładałam. W zeszłym roku udało mi się wyjechać na festiwal ze spektaklem „Dziwaczki” w reż. Nataszy Sołtanowicz. Mam nadzieję, że „Nikt nie czytał” pójdzie w jego ślady.

Z jakich źródeł Pani korzystała, pisząc scenariusz?

Scenariusz jest kompilacją tekstów o George Sand oraz autorstwa George Sand. Zanim usiadłyśmy z Karoliną (Karolina Przystupa – dopisek redakcji) – reżyserką – do tworzenia scenariusza, starałyśmy się jak najwięcej przeczytać i dowiedzieć o naszej przyszłej bohaterce. Wyszukiwałyśmy coraz to nowe teksty, zaznaczałyśmy interesujące nas fragmenty, wymieniałyśmy się inspiracjami. Z tych zebranych fragmentów oraz tekstów napisanych przez nas na potrzeby spójnego złączenia scenariusza, powstała baza monodramu „Nikt nie czytał”.

Przedstawienie łączy wiele technik – grę dramatyczną, animację lalek, choreografię. Czy to pomaga w odkrywaniu świata Pani bohaterów?

Myślę, że pomaga widzowi. Jako aktorka i współautorka scenariusza, świat bohaterów odkryłam dużo wcześniej. Zmienność technik wykonawczych pozwala wyraźniej i ciekawiej przekazać historię i emocje widzowi.

Spektakl miał swoją premierę w czerwcu tego roku, a to będzie jego poznańska premiera?

Tak. Pierwotnie spektakl powstał jako egzamin z przedmiotu „Małe formy teatralne”. Od początku wiedziałam jednak, że egzamin to jedynie pretekst i dobry czynnik motywujący do stworzenia monodramu, o którym myślałam od lat. Od początku wiedziałam również, że nie chcę zakończyć eksploatacji spektaklu na jednorazowym pokazie egzaminacyjnym. I tak oto – szczęśliwie możemy się spotkać na jego poznańskiej premierze.

Niedawno skończyła Pani studia we wrocławskiej szkole teatralnej. Co dalej? Jakie ma Pani plany, jakie marzenia?

Wciąż szukam miejsca, które stanie się dla mnie przystanią na kolejne lata. Nie jest to łatwe, ponieważ jest bardzo wielu młodych, zdolnych, pełnych zapału i chęci do pracy aktorów. Głęboko wierzę jednak, że czeka gdzieś na mnie moje miejsce, w którym poczuję się jak u siebie i w którym będzie mi dane tworzyć kolejne role teatralne. Czas pokaże, gdzie to będzie.

Co pociąga Panią bardziej – bliski kontakt z widzem w teatrze, czy może film i jego niesamowite możliwości?

To prawda, że film daje niezwykłe możliwości, zupełnie inne niż teatr. Potrafię zrozumieć chęć aktorskiego romansu z kamerą, sama trochę ją posiadam.
Jednak dla mnie od zawsze teatr był największą pasją i miejscem rozwoju. Uwielbiam zapach desek, atmosferę kulis, dreszczyk emocji przed wyjściem na scenę. To w tym się zakochałam, to dlatego wybrałam taki zawód.
Teatr to moje miejsce, przed kamerą czuję się jeszcze trochę nieswojo. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni, nie wyobrażam sobie jednak zrezygnować z sali prób na rzecz filmowego campera.

Jest Pani członkiem grupy T_ART. Co znajdziemy w jej repertuarze?

Grupa T_ART powstała kilka lat temu, zanim jeszcze dostałam się do szkoły teatralnej. Wtedy też powstało kilka spektakli, m.in. „Merylin Mongoł” czy „Poerotyki, czyli rozmowy w tańcu”. Potem zawodowe drogi jej członków – choć prywatnie nadal się przyjaźnimy! – się rozeszły, a działalność grupy została w naturalny sposób zawieszona.
„Nikt nie czytał” jest pierwszą produkcją grupy po przerwie, już w nieco zmienionym składzie. Co będzie dalej – zobaczymy. 

Pochodzi Pani z Poznania. Jakie jest Pani ulubione miejsce w mieście?

Poznań bardzo dynamicznie się rozwija, co bardzo mnie cieszy, więc i moje ulubione miejsca ulegają zmianie. Gdybym miała jednak zdecydować się na jedno, wybrałabym Jeżyce. Jestem zachwycona ich berlińskim charakterem, coraz prężniej rozwijającą się gastronomią i piękniejącymi zakątkami i uliczkami. Działa też tam bardzo szczególny dla mnie, ulubiony teatr, Teatr Nowy.

Pochodzi Pani z artystycznej rodziny. Wybrała Pani jednak wydział aktorski, a nie któryś na Uniwersytecie Sztuk Pięknych. Skąd wzięło się zamiłowanie do aktorstwa?

To jest pytanie, na które trudno mi udzielić odpowiedzi. Pewnego dnia po prostu poczułam, że aktorstwo to jest „to coś”. Z pewnością wychowanie w artystycznej rodzinie wpłynęło na moją wrażliwość i sprawiło, że to właśnie teatr mnie zauroczył, a nie np. prawo czy medycyna. A dlaczego nie ASP? Szczerze mówiąc, nigdy nie czułam się szczególnie uzdolniona plastycznie, wręcz przeciwnie. Może więc w naturalny sposób przeniosłam swoje zainteresowania z jednej dziedziny artystycznej na drugą.

Rodzice popierali wybór takiej ścieżki życiowej? Kibicują Pani?

Nie mieli nic przeciwko. Spróbowaliby! Prawda jest taka, że od zawsze byli i są moimi największymi fanami, kibicami, pomocnikami i doradcami. Z pewnością bez nich większość moich osiągnięć i sukcesów nie doszłaby do skutku.

Czy bycie osobą spod znaku Skorpiona, upartego, dążącego do celu, złośliwego, ale bardzo inteligentnego, pomaga w życiu prywatnym i zawodowym?

Szczerze mówiąc, na co dzień nie odczuwam w sobie tych cech. No, może poza upartością i dążeniem do celu – tych mi nie brakuje. Wydaje mi się też, że dobry aktor musi być jak kameleon i musi mieć w sobie każdej emocji i cechy po trochu, w zależności od sytuacji i potrzeby. Czy mi się to udaje – ocenę pozostawiam moim najbliższym.

Jak zaczyna Pani dzień?

W zależności do tego, co akurat danego dnia muszę zrobić i ile mam obowiązków. Najważniejszy punkt, bez którego nie wyjdę z domu, to dobre śniadanie – owocowe smoothie lub pożywna owsianka. Bardzo lubię też zaczynać dzień od ruchu, nie zawsze jednak czas mi na to pozwala.

Ulubione Pani książki, filmy?

Ciężko wybrać mi jeden ulubiony tytuł. Staram się nie skupiać na ulubionych, ale wciąż odkrywać coś nowego. Prawda jest też taka, że nie poświęcam książkom i filmom tak dużo czasu, jakbym chciała. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni. Najpóźniej na emeryturze…

Która z ról Romana Wilhelmiego zapadła Pani najbardziej w pamięć i dlaczego?

Skłamałabym, gdybym nie wymieniła tu serialu „Czterej Pancerni i pies”. Być może to najbardziej oklepana i popularna pozycja, jednak to serial, na którym się wychowałam. Z wypiekami na twarzy i w pełnym napięciu czekałam na kolejne odcinki. Myślę, że te wspomnienia sprawiają, że to właśnie ta rola Romana Wilhelmiego – pomimo kolejnych wspaniałych, wielkich kreacji – pozostanie dla mnie tą wyjątkową.