Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Późno zaczęłyśmy tańczyć, ale dopięłyśmy swego

14.04.2020 13:00:00

Podziel się

Mają różne charaktery i uprawiają rozmaite zawody. Jedna z nich jest masażystką, druga pracuje w korporacji, inna prowadzi swój własny sklep. Czasu na co dzień zostaje niewiele, bo mają też rodziny, którym się dają skraść tuż po pracy. Co łączy te panie? Wspólne marzenia i przyjaźń pochodzące z tańca. Poznajcie zespół Overdue Girls, który funkcjonuje na scenie od pięciu lat. Żartują, że są „delikatnie przeterminowane”, bo zbliżają się do czterdziestki.

ROZMAWIA: Ania Jasińska
ZDJĘCIA: Archiwum prywatne

Dziewczyny, od pewnego czasu spełniacie swoje marzenia i tańczycie. Z początku pewnie łatwo nie było. Zespół Overdue Girls działa od 2015 roku, ale Wy nie tańczycie od dziecka?

Romana Seifert: Były drobne epizody z tańcem i doświadczenie, jednak to nie pozwala uznawać się za tancerkę zawodową. Każda z nas miała po prostu marzenie, żeby tańczyć. Nadchodzi taki moment w życiu, że człowiekowi wydaje się, że to koniec i nie da się już niczego dla siebie zrealizować, bo życie rodzinne i praca zawodowa tak bardzo już nas pochłaniają. Na szczęście udało nam się przełamać ten stereotyp. Nasze spotkanie było przeznaczeniem, bo okazało się, że każda z nas bardzo pragnęła występować na scenie. Jako „Przeterminowane Dziewczyny” – bo tak po polsku brzmi nazwa zespołu – dopięłyśmy swego. Późno zaczęłyśmy tańczyć (mamy już trochę lat). Połowa z nas jest około czterdziestki. Początki rzeczywiście były dla nas wyzwaniem. Najtrudniejsze było przełamanie tremy. W tej chwili czerpiemy z tańca ogromną radość.

Kto Wam pomagał w przełamywaniu barier i w stawianiu pierwszych kroków?

RS: W tańcu nie miałyśmy barier. Byłyśmy bardzo wytrwałe w nauce. Musiałyśmy okiełznać nasz umysł, bo choreografie są wymagające. W naszym zespole jest zawodowa tancerka – Agnieszka Felt i to razem z Nią tworzyłyśmy plan. W tej chwili choreografie są w dużej mierze na mojej głowie. Sporo oglądamy tańca i czerpiemy inspiracje. 

Macie jakiś ulubiony styl tańca albo styl muzyczny?

Katarzyna Błaszczyk: My po prostu kochamy tańczyć, więc zatańczymy wszystko! (śmiech)

Taniec bywa bardzo wymagającą dyscypliną, jeżeli nie robi się tego od najmłodszych lat. Jesteście przykładem, że warto marzyć i w żadnym wypadku nie poddawać się. Jest jednak jeden warunek: trzeba być pracowitym.

RS: Oj, nawet bardzo pracowitym. Dziewczyny w zespole nazywam „fighterkami”, dlatego że one walczą ze swoimi ograniczeniami. To może być opieka nad dzieckiem czy wydłużenie czasu pracy, zmęczenie albo zły nastrój. Wymówek do unikania treningu jest naprawdę sporo. Były sytuacje, w których dołączały panie, które bardzo chciały się sprawdzić i występować na scenie, jednak tego typu ograniczenia powodowały, że ta wytrwałość zanikała. Piękne jest to, że w naszej grupie potrafimy zwalczyć chandrę, ból głowy, wyrwać się z domu i dotrzeć na trening. Tyle lat działalności napawa nas dumą, że potrafimy być tak zdyscyplinowane.

Taniec podnosi Wam poziom endorfin?

Katarzyna Błaszczyk: To chyba najwyższy poziom energii, z jakim miałam do czynienia. Zespół nauczył mnie pracy nad sobą i nad moim ego, które po cichu szeptało, że się nie nadaję, nie mogę, nie potrafię. Doszłam do wniosku, że entuzjazm, który się wyzwala między nami, jest ojcem wysiłku. Bez pracy i zapału nie osiągniemy niczego spektakularnego. Trzeba pracować i wychodzić ze strefy komfortu. To zdumiewające, jak w efekcie wyzwala się w nas jeszcze większa motywacja i ogromna radość.

Emilia Muszyńska: Myślę, że my przede wszystkim zarażamy same siebie tą pozytywną energią. Dostajemy fajnego kopa, tak więc polecam taniec i zespół!

W tego typu zespołach zawiązują się przyjaźnie. Czy Wy przyjaźnicie się i wspieracie w trudnych momentach?

RS: Zdecydowanie.

EM: Pochodzę z niewielkiego miasteczka i czegoś mi w Poznaniu brakowało podczas studiów. Gdy zaczęłam pracę, rozpoczęłam dalsze poszukiwania. Próbowałam flamenco, Krav Magi i w końcu trafiłam na dziewczyny. Okazało się, że stały się moimi przyjaciółkami. Nadajemy na tych samych falach. One są moim plemieniem, watahą. Bardzo się wspieramy.

Wystarczy, że któraś z nas zadzwoni z informacją, że ma problem, wszystkie się angażujemy i staramy się wspólnie z nim rozprawić.

Gdzie można Was zobaczyć, na jakich scenach?

RS: Aktualnie jesteśmy częścią spektaklu komedii pt. „Cyrk przyjechał” w reż. Krzysztofa Deszczyńskiego. Czekamy na kolejne występy, bo obecna sytuacja spowodowała, że przedstawienia zostały odwołane. Trzymamy mocno kciuki za to, by udało nam się wystąpić w kwietniu lub maju.

Jeśli chodzi o treningi – musicie ostro ćwiczyć, tak, że pot się leje po tunikach?

RS: Mamy swoją misję: chcemy zarażać tą pozytywną energią dojrzałe kobiety. Swoją charyzmą chcemy je do siebie przyciągnąć. Im nas więcej w Overdue Girls – tym lepiej. Realizujemy nie tylko projekty sceniczne, ale kręcimy też sporo filmów, mamy sesje zdjęciowe. Wszystko po to, by w przyszłości mieć fantastyczne wspomnienia. Chciałabym, żeby w momencie, gdy sięgniemy po nie, zakręciła się łezka w oku, że kiedyś było tak fantastycznie. Naszym celem jest pokazanie siły kobiecości. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jaką to ma moc! W kobietach drzemie potężna siła.

Rozumiem, że Waszą misją jest też uświadomienie kobietom, że ich życie nie musi kręcić wokół pracy i rodziny?

Zdecydowanie, nie. Zachęcamy każdego. Miałyśmy przypadki, gdy przychodziła do nas dziewczyna bardzo nieśmiała, bez poczucia rytmu, nie mówiąc już o umiejętności poruszania biodrami. W tej chwili, gdy się przebierze i pojawi się na scenie – wygląda jak Beyonce. To naprawdę niesamowita metamorfoza. To bardzo zmienia człowieka. Nie można też zapominać o testowaniu granic własnego ciała, które chcemy jak najczęściej przekraczać, bo dzięki temu rozwijamy się. Mieszamy się. Dołączają do nas wciąż nowe kobiety. Jesteśmy mieszanką wybuchową: jedna z nas pracuje w korporacji, inna sprząta, a kolejna jest masażystką. Wywodzimy się z różnych światów, a jednak mamy coś, co nas łączy – taniec. To się świetnie sprawdza, bo okazuje się, że my się po prostu uzupełniamy.

EM: Każda z nas wnosi inny temperament i potencjał. Potrafimy czerpać z siebie.

Większość ludzi uważa, że w żeńskich zespołach dochodzi od czasu do czasu do kłótni…

RS: Nie ma takiej możliwości (śmiech). U nas nie ma czasu na kłótnie, bo treningi są intensywne. Poza tym, my ze sobą rozmawiamy. Każda z nas ma swoją funkcję w zespole i to chyba zdaje egzamin.

EM: Nie oceniamy siebie – to bardzo ważne. Większość załatwiamy rozmową i to jest chyba fenomen. Żadna z nas nie posiada rozdmuchanego ego.

KB: Nie ma sensu się kłócić, bo przecież jesteśmy zespołem – jednym głosem. Tutaj nie ma miejsca na indywidualizm i na szczęście wszystkie to rozumiemy. To ogromna zasługa Romany, bo bardzo nas motywuje i dba o atmosferę.

RS: Zespół jest moim oczkiem w głowie. Mając dwadzieścia parę lat pragnęłam stworzyć swój zespół, a przecież nie miałam żadnych podstaw, by to zrobić. Gdy zrozumiałam, że z fazy marzeń należy przejść do działań, widzę, że było warto wziąć się w garść. Jednak świat może też po części dostosować się do nas. Nieustannie wkraczamy w nowe etapy i wciąż uczymy się. Zapraszamy kobiety w każdym wieku, bo przyda nam nowy powiew. Trenujemy jak Rocky Balboa (śmiech). Nasza salka to taka surowa siłownia. Zimą temperatura wynosi tam około 16 stopni, ale gwarantuję, że jest nam tam gorąco! To nas bardzo hartuje. Mamy wciąż sporo pomysłów i nie zawahamy się ich wdrożyć w życie. Trenujemy raz w tygodniu po 2 godziny, więc musimy odrabiać zadania domowe. Aktualnie pracujemy nad szpagatami. Robimy pomiary i sprawdzamy progres.

Gdzie widzicie siebie w przyszłości?

EM: Ciągnie nas na deski teatru.

RS: Rzeczywiście, mamy za sobą występy na deskach Teatru Muzycznego, ale wychodzimy też do ludzi. Ostatnio tańczyłyśmy w Klubie Seniora. Było fantastycznie, bo uwielbiamy kontakt z publiką.

KB: Chcemy, żeby publiczność czuła to samo co my – radość. Czujemy, że w ten sposób możemy zrobić coś dla innych.

RS: Nie robimy tego dla korzyści majątkowych. To nasze hobby, które w większości uprawiamy charytatywnie. Jeśli jeździmy po Polsce, nie prosimy o zapłatę, tylko o barter, bo chcemy pobyć w danym miejscu razem i wraz z naszymi rodzinami.