Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Producent do zadań specjalnych

20.10.2021 15:48:51

Podziel się

Jak przyznaje, Dido jest bardzo sympatyczna, a z Jamiroquaiem, któremu spodobała się jego koszulka, przybił piątkę. Współpracował z wieloma artystami, ale z zasady nie robi sobie z nimi zdjęć. Jako producent ma za to tysiące fotek wybudowanych scen, konstrukcji, oświetlenia czy sprzętu nagłośnieniowego. Piotr Tatarski mówi, że muzykę ma we krwi. I trudno w to nie uwierzyć, bo w życiu wyprodukował setki koncertów i ciągle ma apetyt na więcej…

ROZMAWIA : ANNA SKOCZEK
ZDJĘCIA : SŁAWOMIR BRANDT

Siedzimy sobie teraz w parku przy Starym Browarze, pod sceną „Letnich Brzmień”. Jesteś z Poznania, ale tak naprawdę złapanie Cię w mieście wcale nie jest takie proste…
Piotr Tatarski: To prawda. Latem w Poznaniu jestem rzadko. Teraz na przykład agencja Good Taste, z którą współpracuję, zrobiła cykl „Letnie Brzmienia” – to sto pięćdziesiąt koncertów w dziewięciu miastach. Do tego dochodzi sześć dużych, kilkudniowych festiwali, więc od początku czerwca do początku września miałem dosłownie trzy dni wolnego. W tym jeden z nich jest właśnie dziś, dzięki czemu możemy spokojnie porozmawiać.

Czyli masz za sobą naprawdę szalone lato…
Po zeszłorocznej przerwie spowodowanej pandemią, w tym roku wszyscy organizatorzy, zespoły i artyści chcieli grać jak najwięcej koncertów. To było najbardziej intensywne lato od początku mojej pracy jako producenta tego typu wydarzeń.
Jak długo już się tym zajmujesz?
Ponad 20 lat. Zaczynałem od Festiwalu Malta w 99 roku. Opiekowałem się wtedy zespołami, które przyjeżdżały do Poznania. Z roku na rok mój zakres obowiązków rósł, aż doszedłem do tego miejsca, w którym jestem teraz. Przez ten czas spotkałem wielu ważnych dla mnie ludzi.

Ile koncertów, festiwali, wydarzeń kulturalnych wyprodukowałeś przez te ponad 20 lat?
Kiedyś starałem się to policzyć… Jeśli wziąć pod uwagę koncerty, które organizowałem pracując z Janem A.P. Kaczmarkiem czy jako manager zespołów AudioFeels i Bibobit, lub jako szef ekip technicznych, to na pewno będzie to dużo ponad 1000 wydarzeń.

Można powiedzieć, że zjadłeś na tym zęby.
Można tak powiedzieć, choć każdy koncert jest inny i nie można popadać w rutynę.

Ale czegoś takiego, jak pandemia się nie spodziewałeś.
Nikt się nie spodziewał. Pamiętam ostatnie realizacje, które miałem jeszcze na początku marca ubiegłego roku. Krótko przed lockdownem brałem udział w produkcji dwóch dużych koncertów. Jeden był w Poznaniu, drugi w Katowicach. Po nich, dokładnie 10 marca, wróciłem do domu, a dwa dni później koncertowy świat legł w gruzach.

Co się wtedy działo?
Najgorsza była cisza i niepewność. Milczały telefony, nie było nowych maili.

Nikt jeszcze wtedy nie wiedział, czy to będzie trwać miesiąc, dwa, czy pół roku…
Jeszcze na początku robiliśmy burze mózgów, jak można organizować koncerty. Całe szczęście już w połowie lipca 2020 roku w Poznaniu pracowałem przy koncercie Krzysztofa Zalewskiego i była to pierwsza w Polsce impreza masowa po przerwie związanej z pandemią. Potem udało się zorganizować jeszcze kilkanaście wydarzeń plenerowych, ale jesienna fala spowodowała, że zaplanowane koncerty po raz kolejny trzeba było przekładać na inne terminy.

Po takim maratonie koncertowym, jaki miałeś w tym roku, nie tęsknisz trochę za tą pandemiczną ciszą
Trochę tak, ale zawsze jesień i zima są spokojniejsze, więc niedługo odpocznę. Mam też nadzieję, że nigdy już nie będę czuł się tak, jak w trakcie pandemii. Nie chciałbym przeżywać tego jeszcze raz.

Czy publiczność podczas tegorocznych koncertów, czy w ogóle produkcji, po czasie zamknięcia bardzo się zmieniła?
Bardzo. Szczególnie było to widać przy pierwszych koncertach w tym roku. Produkowałem koncerty Krzysztofa Zalewskiego w Filharmonii w Szczecinie. Publiczność nie była w stanie usiedzieć podczas całego wydarzenia na krzesłach. Jednego dnia graliśmy tam po dwa koncerty i były takie sytuacje, że ludzie kupowali bilety na obydwa, żeby jeszcze raz przeżyć te emocje.

Jesteś zawsze schowany za kulisami, ale znasz chyba już wszystkie większe i mniejsze gwiazdy występujące na polskich scenach.
Wszystkie na pewno jeszcze nie, a prawda jest taka, że producent w trakcie koncertu powinien być dosłownie wszędzie. Ja najlepiej czuję się na backstage’u.

Nigdy nie zazdrościłeś artystom tego scenicznego blasku? Nie chciałeś stanąć tam, gdzie oni?
Kiedyś chciałem i nawet w pewnym sensie tam byłem. Skończyłem liceum muzyczne w klasie perkusji, grałem w kapeli rockowej i występowaliśmy jako support przed Armią czy Houkiem. Muzykę mam we krwi, bo moi rodzice są znakomitymi muzykami. W pewnym momencie zdałem sobie jednak sprawę, że chciałbym działać w kulturze, ale jednak po drugiej stronie sceny.

Czy Ty w ogóle jeszcze w swoim wolnym czasie chodzisz na koncerty, jako uczestnik, widz?
Czasami tak. Szczególnie, jeśli chodzi o duże koncerty. To jest dla mnie najlepsza szkoła. Można tam zobaczyć najwięcej nowatorskich i ciekawych rozwiązań, które są wykorzystywane przy produkcjach. Zwłaszcza, jeśli są to gwiazdy światowego formatu. Przyglądam się wtedy, jak wszystko jest przygotowane. Fascynujące na przykład jest to, że demontaż całego sprzętu i załadowanie go na sześć czy siedem tirów trwa zaledwie dwie godziny.

Czyli nie interesuje Cię wtedy za bardzo sama gwiazda i jej występ?
Interesuje, ale jak już mam chwilę i jestem prywatnie na koncercie, to patrzę na oświetlenie, na nagłośnienie, konstrukcje… I przeważnie jak już sobie to obejrzę, to jest po wszystkim.

 

Jest taki jeden koncert ze wszystkich, które wyprodukowałeś, który najbardziej zapadł Ci w pamięć?
Jest ich kilka. Jednym z takich, który pamiętam najlepiej jest krakowski koncert Jamiroquaia, przy produkcji którego pracowałem. Tego artystę bardzo cenię i moim marzeniem zawsze było po prostu pójście na jego koncert, a miałem przyjemność być w teamie produkcyjnym i było to dla mnie naprawdę duże przeżycie.

A najtrudniejszy koncert?
Kiedyś dla Festiwalu Malta produkowałem koncert Michaela Nymana. Deszcz zalał nam scenę i musiałem ewakuować artystów. Udało się wszystko naprawić i koncert się odbył, chociaż do końca nie miałem pewności, czy uda się go zrealizować.

Co najczęściej psuje Ci plany?
Właśnie pogoda. Czasem zdarza się tak, że przez cały dzień świeci słońce i jest pięknie, a na kilka minut przed koncertem, albo po zagraniu kilku kawałków, mamy oberwanie chmury, zaczyna wiać, przewracać płoty… Wtedy trzeba ewakuować wszystkich ludzi, żeby nikomu nic złego się nie stało.

Musisz mieć nerwy ze stali!
Zawsze powtarzam, że w mojej pracy najważniejszy jest spokój. Jeśli osoba odpowiedzialna za produkcję zaczyna się denerwować, to te nerwy i cały stres przechodzą na resztę ekipy i artystów.

Mieliśmy okazję współpracować i wiem, że jesteś prawdopodobnie najspokojniejszą osobą jaką znam. Musisz chyba później gdzieś rozładowywać ten stres.
Czasem tak, ale podczas produkcji zawsze jestem opanowany. Choćby wszystko się waliło i paliło, jestem skupiony na celu i na tym, żeby koncert się odbył i był bezpieczny zarówno dla uczestników, jak i artystów. Czasem zdarza się też, że trzeba koncerty odwoływać, albo przekładać…

Jesteś też człowiekiem od zadań specjalnych. Na kilka godzin przed koncertem potrafisz zorganizować nawet najbardziej wyjątkowe instrumenty, dostarczyć do garderoby nawet najdziwniejsze przedmioty. Jak Ty to robisz?
To kwestia kontaktów i znajomości branży. Nawet jeśli się ze sobą konkuruje, gdy pojawia się jakiś alert i trzeba coś pilnie zrobić, to ekipy techniczne czy producenci dzwonią do siebie i sobie pomagamy.

Przypominasz sobie jakieś wyjątkowo trudne zadania specjalne?
Jak to się mówi, niemożliwe rzeczy robimy od ręki, a na cuda trzeba trochę poczekać. Najtrudniejsze sytuacje były z instrumentami przy zagranicznych produkcjach. Okazywało się na przykład, że na lotniskach zaginął bagaż ze sprzętem, albo ze strojami i na szybko trzeba było je załatwiać. Zawsze trzeba mieć z tyłu głowy taką myśl, że coś może zaskoczyć, nawet jeśli koncert jest przygotowany perfekcyjnie.

Jesteś też odpowiedzialny za spełnianie życzeń artystów w kwestii wyposażenia garderoby. Co najdziwniejszego musiałeś zorganizować?
Czasami jest to kwestia sprowadzenia natychmiast fizjoterapeuty, bo muzyka w trakcie gry zaczęły boleć plecy, a czasem są to po prostu różne wymyślne napoje, które nie są dostępne na polskim rynku i trzeba je sprowadzać. Miałem też wymogi dotyczące dużej ilości egzotycznych kwiatów czy specyficznych kadzidełek.

Myślisz, że po tylu latach pracy, coś jeszcze jest w stanie Cię zaskoczyć? Na pewno tak! Ale świadomość, że coś może zaskoczyć, pomaga potem w szybkim rozwiązaniu problemu.

Jesteś uzależniony od adrenaliny?
Na pewno!

A widzisz siebie na emeryturze?
Dopuszczam taką myśl. Widzę się wtedy gdzieś w Azji. Albo będę organizował wieczory artystyczne dla seniorów.

Jest taki koncert albo festiwal, który chciałbyś zorganizować i wtedy stwierdziłbyś, że jesteś zawodowo spełniony na 100 procent?
W tej branży apetyt rośnie w miarę jedzenia, bo z czasem organizuje się coraz większe rzeczy i robi coraz bardziej skomplikowane produkcje. Coś, co kiedyś wydawało się spełnieniem marzeń, dziś jest już czasami za mną. Kiedy organizujesz koncert na 15 tysięcy osób, to chcesz zorganizować taki na 30. Jak już ustawisz na festiwalu jedną scenę, to za jakiś czas chcesz ustawić pięć. To jest fajne, a ja ciągle mam apetyt na więcej.

Jestem przekonana, że jak organizujesz tyle festiwali i koncertów, to sam masz jakiś genialny pomysł na jakiś…
No i tu Cię zaskoczę, bo nie mam. W samym Poznaniu i okolicach mamy mnóstwo ciekawych festiwali i koncertów, powstają nowe wydarzenia, tak więc jestem pewien, że będę miał wiele inspirującej roboty do zrobienia.