Witamy w kwietniu! Najnowszy numer SUKCESU jest już dostępny 🌞 zapraszamy do lektury najpopularniejszego magazynu lifestylowego o Poznaniu 🌞  

Organizator:

Z trojką dzieci dookoła świata

16.06.2019 12:00:00

Podziel się

W półrocznej podróży dookoła świata, Agata i Maciej Gramaccy, razem z trójką małych dzieci, odwiedzili czternaście krajów, przemierzając tysiące kilometrów. Po powrocie mówią wprost, że spełnili swoje podróżnicze marzenia, a jako rodzina okryli się na nowo.

ROZMAWIA: Krzysztof Grządzielski
ZDJĘCIA: Archiwum prywatne

Wielu podróżników często mówi, że powrót do domu, do własnego miejsca na Ziemi, to jedna z ważniejszych części każdej podróży. Czy też mieliście takie poczucie, kiedy wróciliście po sześciu miesiącach bycia w trasie?

Agata Gramacka: Rzeczywiście tak jest. I to były niezwykle wzruszające chwile, kiedy w naszej miejscowości, Rakowni koło Murowanej Gośliny, zostaliśmy radośnie przywitani przez rodzinę, przyjaciół i sąsiadów. Łzy same cisnęły się do oczu. Wyjechaliśmy po przygodę, nie uciekając przed nikim ani niczym. Poczucie, że mamy do kogo i do czego wracać sprawiło, że powrót był jednym z najpiękniejszych momentów naszego podróżowania.

Czy rodzina i znajomi śledzili tę podróż na bieżąco?

Maciej Gramacki: Tak, byli wręcz inspiratorami naszego bloga „Family on board”, który prowadziliśmy podczas podróży. Na początku nie byliśmy przekonani czy udostępnianie w sieci informacji i zdjęć z naszej trasy to dobry pomysł. Po pierwszych publikacjach otrzymaliśmy jednak bardzo dużo pozytywnych komentarzy i próśb, by o miejscach gdzie akurat jesteśmy pisać jeszcze więcej. Teraz, po powrocie, nasza podróż opisana na blogu może zachęcać do tego typu wyjazdów. Pokazujemy rodzicom, że długie, wspólne podróżowanie z dziećmi jest możliwe i że warto to robić. Tak naprawdę sami byliśmy testerami własnego pomysłu – czy to możliwe, aby zwykła rodzina, bez sponsorów, wyruszyła w taką podróż? Nam się udało. Objechaliśmy kulę ziemską i wróciliśmy cali, pełni pozytywnych wrażeń i nowych doświadczeń, wzmocnieni jako rodzina tym, co wspólnie przeżyliśmy.

Przebyliście ponad 80 tysięcy kilometrów. Jak wyglądała Wasza trasa?

Agata: Wyruszyliśmy w kierunku Litwy, Łotwy i Estonii. Potem odwiedziliśmy Rosję, przejechaliśmy koleją transsyberyjską trasę od Sankt Petersburga przez Moskwę aż po Bajkał. Następnie byliśmy w Chinach, kolejny miesiąc spędziliśmy w Australii, a trzy tygodnie, w tym święta Bożego Narodzenia, w Nowej Zelandii. Później wylądowaliśmy w Ameryce Południowej, gdzie zwiedziliśmy Chile, Boliwię i Peru. Pod koniec odwiedziliśmy Kubę, zachodnią i wschodnią część USA, a na sam koniec wróciliśmy do Europy, do Hiszpanii. W sumie odwiedziliśmy czternaście krajów. Co ciekawe, połączyło się nam to symbolicznie ze stuleciem „Błękitnej Czternastki” czyli środowiska harcerskiego, w którym się poznaliśmy i dzięki któremu podróżowanie stało się nieodłączną częścią naszego życia. 

Czy wśród tych wymienionych miejsc na świecie, któreś stało się szczególnie ulubione?

Agata: Każde było fascynujące. Każde państwo zachwycało w inny sposób, więc trudno wybrać to jedyne.

Maciej: Dokładnie. A najbardziej fascynujący byli ludzie, których poznawaliśmy w czasie podróży. Będąc wśród lokalnych mieszkańców, mieliśmy szansę zobaczyć jak żyją na co dzień, poznać bliżej ich codzienne sprawy i to co jest dla nich ważne. Na samym początku nie było to takie łatwe. Im dłużej jednak podróżowaliśmy, tym bardziej otwieraliśmy się na drugiego człowieka i dostrzegaliśmy to, jak ciekawi są ludzie z innych krajów i kultur. Nade wszystko urzekała nas ich gościnność i zaufanie, kiedy przyjmowali nas pod swój dach.

Nie byli zaskoczeni Waszym pomysłem na podróżowanie z trójką dzieci?

Maciej: Najbardziej zaskoczeni byli Chińczycy, którzy jeszcze do niedawna żyli w ramach systemu polityki jednego dziecka. Chyba kilkaset razy usłyszeliśmy, jak mówią w swoim języku „trzy”. Tam tak liczne rodziny nie są praktycznie spotykane, ale bywaliśmy też w liczniejszych rodzinach, np. w Nowej Zelandii zostaliśmy ugoszczeni przez rodziców z ośmiorgiem dzieci. Oni z kolei patrzyli na nas jeszcze inaczej, jakby chcieli powiedzieć „można mieć jeszcze więcej dzieci i też podróżować” (śmiech). Na ogół wszędzie byliśmy ciepło przyjmowani, a ludzie nie mieli problemu z tym, że tak naprawdę goszczą obce osoby.

Na ile była to podróż zaplanowana, a na ile spontaniczna?

Agata: Przygotowanie do wyprawy zajęło nam ponad rok. Kupiliśmy wcześniej bilety lotnicze z Rosji do Chin i z Chin do Australii, gdyż im wcześniej się kupuje, tym jest taniej. Pierwszy miesiąc trasy zaplanowaliśmy dość dokładnie, jeszcze przed samym wyjazdem. Daliśmy sobie jednak pewną swobodę, żeby móc decydować na bieżąco o tym, dokąd akurat chcemy jechać i co robić dalej. To o tyle istotne, że im człowiek dłużej jest w podróży, tym bardziej otwiera się na nowe rzeczy i inne stają się dla niego ważne.

Maciej: Przede wszystkim, przed wyjazdem wybraliśmy wszystkie kraje, do których chcieliśmy się udać, a potrzebowaliśmy wiz. Formalności musieliśmy załatwić przecież jeszcze w Polsce. Pod tym względem najciekawiej było w Ameryce Południowej, gdzie jako Polacy nie potrzebujemy wiz. W trakcie podróży kupiliśmy bilet do Santiago de Chile i wylotowy z Limy. Wiedzieliśmy więc, że lecimy na ten kontynent, ale trasę i zwiedzane kraje ustalaliśmy już tam.

Mówiliście o tym, że nie mieliście sponsora. Sami musieliście więc uzbierać pieniądze na tę podróż?

Maciej: To prawda. Pieniądze oczywiście przydają się i są potrzebne, ale nie są najważniejsze. Naszym sposobem było podróżowanie najprostsze, np. korzystaliśmy z couchsurfingu, czyli gościliśmy u kogoś na kanapie za darmo. Kilka noclegów udało nam się zarezerwować poprzez portal Workaway. W zamian za darmowy nocleg i wyżywienie pracowaliśmy np. na farmie, pomagaliśmy w obowiązkach domowych, jak choćby opieka nad dziećmi. Pod kątem finansowym po prostu przerzuciliśmy nasze codzienne wydatki domowe w inne miejsce. Dzieci chodzą na dodatkowe zajęcia, są opłaty związane z eksploatacją domu i stwierdziliśmy, że pieniądze wydawane normalnie w Polsce, wydamy gdzieś indziej. Musieliśmy jedynie uzbierać na transport, który był kluczowy. Sponsora nie mieliśmy, ale pomógł program 500+ i budżet udało się spiąć (śmiech).

Czy wyprawa z trójką dzieci stanowiła dla Was dodatkowe wyzwanie?

Agata: Największe było od strony edukacyjnej i logistycznej. Po pierwsze, musieliśmy spakować pięć osób, a w czasie podróży uczyliśmy nasze dzieci w ramach edukacji domowej. Szkoła wspierała nas w tym pomyśle, począwszy od załatwienia formalności. Niemniej, każde z naszych dzieci jest na innym etapie edukacji – Janek ma dziesięć lat, Iga osiem, a Tomek sześć. Mieliśmy więc ze sobą dziesięć kilogramów samych materiałów szkolnych: przyborów, zestawów ćwiczeń, kredek itp. Prowadziliśmy normalne lekcje, o ile można je nazwać normalnymi, biorąc pod uwagę rozmaite miejsca świata, w których się odbywały (śmiech).

A czy były jakieś obawy przed wyjazdem?

Maciej: Przede wszystkim obawa przed nieznanym. Kiedy żyjemy zwyczajnie, to każdy wierzy, że wieczorem położy się do ciepłego łóżka, wie, że czeka na niego prysznic, szafa pełna rzeczy. My takiego poczucia spokoju nie mieliśmy, ale nic złego się nie wydarzyło. Okazało się, że świat jest przyjazny, otwarty, zwłaszcza dla rodzin takich jak nasza. Co prawda w Chile przeżyliśmy trzęsienie ziemi, ale sił natury nie przewidzisz (śmiech). Ze strony ludzi nie doświadczyliśmy żadnego zła.

Planujecie już kolejne podróże?

Agata: Zdecydowanie! W głowie już rodzą się kolejne pomysły, a ostatnio znów wyjęliśmy globus i zaczęliśmy marzyć.

Maciej: Na pewno planujemy rodzinne wyjazdy w ramach projektu „Bracia”. Co będzie dalej, zobaczymy…

Pytam o kolejne podróże nawet bardziej w kontekście czy odczuwacie niedosyt. Pół roku w podróży to mało czy wręcz przeciwnie?

Agata: Dla nas ten czas był w sam raz. Zaplanowaliśmy go świadomie w taki sposób z kilku względów. Nasze dzieci wróciły do szkoły i skończą rok szkolny z rówieśnikami. Nie chcieliśmy ich wyrywać na cały rok, bo w szkole mają choćby swoje przyjaźnie, więc dobrze jest wrócić. Po drugie, związane jest to z naszą pracą zawodową, bo dla Macieja pracującego w Parku Dzieje, sezon letni jest kluczowy. Niemniej jednak nasze pół roku w podróży nie oznaczało, że wyrwaliśmy się totalnie z życia. Lubimy naszą codzienność i nie chcieliśmy od niej uciec. Po prostu podążaliśmy za naszymi podróżniczymi marzeniami.